Thursday, May 28, 2009
Wednesday, May 27, 2009
Henryk Czekajewski Poezje
Henryk Czekajewski-WIERSZE (16) 1944r
TRYPTYKŚWITPo szczeblach się /w/spinał, sięgałSufitem sunął, spływałSzczepił się zmierzchem, swarzyłSmugami, światłem sypałW świetlistym spadał szaleństwieStrzepywał samotne snySokolim szybował skrzydłemNie szczędząc swoich siłW słowiczym się sperlał śpiewieSączył się szczyglim świergotemSkowrończym zbożnym siewemSikorczym, szpaczym szczebiotemSepiowy smutek ścigałI szopenowy smętSinawym spiżem śmigałZmywał go z sztachet , z stertSzturmem zdobywał szczytyPo szybach skradał, sekretnieSpędzał sen złotolityW sienie się ścieli świetlnieW stągwiach się śmiał i w studniachSandaczem świecił, szkliłZsuwał się szpadą, skramiSafianem, satyną szyłSchodził szmaragdem, szkarłatemW strumienie, strugi, siklawySłaniał się, schylał śniatemW sennie szemrzące stawySzelestem szedł sitowinW szuwarach coś szepleniłSłowił się szumem, szeptałSzłapał się w szlamie, śliniłSiał seledynem, stałąŚcierniska, szmaty, siółSreżogą srebrzył szarąW śluzie zachwytu schnąłSzasnął skroś sosen, świerkówSatyra się śmiejąc śmiechemSwidwę światłością ślepiącI ścieżką zwiał z /po/ śpiechemSusami sadził po skibachSzczękał skowytem sukSemaforom szastał w ślepieI słońcem zapalał stógPo szynach się ślizgał, suwałSłoneczny ścieląc śladŚmigło swe szczęście ścigałBy się sfrunęło w świat
posted by Jan Czekajewski at 10:32 PM
Henryk Czekajewski WIERSZE (13,14,15) 1944r
BEZ TYLUŁUPajęczą tylko niciąCieniutką tak jak tiulRozewrzeć i rozchylić„Subline de ridicule”Zapachem sfrunąć z kwiatuW słowo się trafne zmienićNim dojdzie do rozbratuNim w dali się rozcieniUtrwalić barwy motyliW słowa się wessać jemiołąWalać się w kwietnym pyleI w myśl zaglądać pszczołąTęsknoty w pył spopielićW niebieskim bezobłoczuZrozumieć, odczuć, wcielićWymowę niemych oczuZielenią, brązem – mówićBłękitem, srebrem – marzyćBielą i czernią - łowićCzerwienią, złotem –parzyć· --------- -------Przepływem bijesz w progiGdzie czucie się zaczynaGabrielem zwiastujesz BogaZbliżanie się olbrzymaModlitwą z ust się zrywaszW wyznaniu miłosnym drżyszW odnowie się ukrywaszW kolorach tęczy mżyszMkniesz samolotu cieniemMkniesz, bieżysz, lecisz, migasz,Jaskółczym gdzieś marzeniemStraconą młodość ścigaszW słowiczym brzmisz szczebiocieW brzęczeniu pszczół na łąkachW sokolim dumnym locieW rozkwitających pąkachW rozwartych oczach dzieckaCo płacze szczęścia śmiechemW odgłosach, w szkle strumieniemCo leci w dal z pośpiechem· ----------------Wiatry napędzasz orkanemW Don – Kichotowe wiatrakiPienistym wolisz bałwanemW niemocy człeczej wrakiSkradasz się chyłkiem w życiePo Katarzyny alkowachI myszą czmychasz skrycieW Don – JuanowychW ustach grzesznika zamieraszW kratek konfesjonałuSwe ślady sprytnie zacieraszNa stosie grzesznego kału· ------Wyrazie przekorny, dzikiCo śmiechem chcesz wypłynąćChoć Ci sądzone zginąćJak w toni głaz, kamykiKąkolem chcesz zakwitnąćDlatego żeś w pszenicyNie chcesz się ściszyć, zmilknąćJak hałas na ulicy· -------Na gorącym uczynkuTrudno Cię złapać, schwytaćUtrzeć Cię trudno w młynkuO twój rodowód pytaćPo ścianach pająkiem przędzieszPamiętne – Mane Tekel„Lasciate ogni spernza”U bram dantejskich piekiełJaszczurczym pędem znikaszWśród traw wyrazów, słówW podświadomości czyhaszBy w wstędze się zjawić snówW skrwawionych strzępach, słowachGiniesz przed filologiemBy jak do Aten sowaPakt wziąć z poetą, z bogiemStałeś się mą kochankąBiorę Cię w posiadanieKrwią pulsującą tkankąCo mam dziś na śniadanie 9. III.1944RYMWolę słuchać rymowanego galopu koniaNiż poezji bez rymówJ. SłowackiW rym Cię rzucono jak na pas transmisjiJak wiotką, barwną, nitkę na wrzecionaJak blask kinkietów na wiersz kulisyPuszczono w strofy- rozwiano po świcieHen !W dal! Wraz z myślą klonowe nasionaNa żyzny czarnoziem poetyckiej wizjiMotylem zwiewnie siadasz na palecieZderzasz się w mowie , pospolitej szarejW stuku pantofli grzmisz nam na parkiecieKreślisz melodią swe chwiejne konturyW nawrotach piosenki zapomnianej starejPierzysz rytmowi skrzydła by mógł w chmuryJak jastrząb głodny wyrwać się na łowyBy w wolnych lotach mógł zdobyć góryBy nigdy niż znał, co to znaczą pętyBy w każdej chwili mógł zjawić gotowyW fraku, pidżamie, czy w nocnej koszuliDrżysz na poduszkach lubieżnie przegiętyKobiece miękki w pełni jasnych dźwiękówRozfalowany w pięknie w wniebowziętyChoć już przebiegasz kocimi łapamiBudząc trwóg dreszcze niepokoi, lękówBy grom stoczyć, zwalić jak pień ściętyRozchylasz, ściskasz układasz wargamiMyśli co przeszła, zbierasz słów pokłosieNaszczekującymi się po nocy psamiBrzmisz mi i dzwonisz odgłosem głębokimPo strofach migasz jak echo po rosie/i nie zamierasz i nie milkniesz z lami./IISzklisz się szybami okienRozświetlasz wnętrza, rzucasz w wiersze lśnieniaNa grzbiecie rytmu, przepływasz potokiemLecisz przeciągiem, powietrzem i słońcemMułem osadzasz w przypływie i natchnieniaW rytm się zanurzasz oddechem szerokimWspinasz arkadą, spajasz łukiem końceMostem się ścielesz, przenosisz myśl ptakiemCzepisz się tęczy, mkniesz skrzydlatym gońcemBłyskasz w przelocie i pędzisz jak wicherStrofy, zagony, kurzą, dmiesz wiatrakiemPrzemielasz słowa upiorne i skrząceSamotne słowo, tajemnicze, cicheWyjęte z głębin bezwiednego bytuRzucone nagle w zadymkę słów, w wicherStajesz się ciałem w akordach, w harmoniiBrzaskiem, światłością porannego śwituSamotne słowo – tajemnicze, cicheCiągane siłą w stawach monotoniiJednakie jak słupy przy trakcie koleiChoć Tobie być wiosennym splotem woniZieloną, świeżą, rozśpiewaną miesząJaskółką zwinną, lub jak wśród zawieiSłów babie lato, kwietny puch jabłoniW płaszczyźnie pierwszych stóp stawiony pionemStrzelasz szczytami, wieżami kościołówRozdzwaniasz myślami się spiżowym dzwonemNierównym wrzynasz się konturem miastaI wzbijasz iskrą z tlejących popiołówPiorunochronem! By myśl ściągnąć tonemJest!, masz ją, jak Betlejemska błyszczy gwiazdaKu której ciągną karawany słówJak ptaki, hen, do rodzinnego gniazdaJak serce w tłumie wśród manifestacjiJak fale morza gdy zbliża się nówKamień Kaaba .Podobłoczna jazdaWieniec na gmachu po skończonej pracyPOŁUDNIEPionem powietrznym padał, pływałPiekące puchy puszczał w polaPrzestrzenie płaszczył i pokrywałI parodiował z parasolaW piaskach się płodził, pielił, paćkałPełzał, podchodził płazem, platał,Przesadzał płoty, płaty prosaPasem promieni prószył, padałW pszenicy perzył się piekotąPosuchą pętał piersi ptasieI przezroczystą pluł patokąParskał jak pegaz na popasiePiskorzem plątał się w potokuPatera błyskał i platynąPłótnił się, pławił po pastwiskachPrzeciągiem płużył, pędził, płynąłPierścienił się w promieniach, prochachPytlował pyłem, bił piętamiŁaszczył podeszwą piersi, plecyPrzewalał, pękał nad brukamiPikantnie prężył się w pończochachW pudrze się pławił i plażowałPiegi pepitką pstrzył i paprałPąsem jak pejczem policzkowałPokusą pełzał w podświadomośćPasteryzował popędliwośćPróżną pruderię prał purpurąPiżmem podrażniał jak pokrzywąPopuszczał popręgi popędomPorywał, ponosił, pożerałPajęczą /s/powijał oprzedąPromieniał, plugawił, /roz/prężałPędziwiatr... PneumatikamiPo /roz/palonych pędził plecachPyłem popielił się i plamiłPaliwem pachniał, potem, pracąWitał wiedźmy i wampiryWartko rwące, wiał wirowałWił, wycinał wyrwanegoWerblem walił, wiwatowałPo watahach się warcholiłWałachami wsiał, wieżgałWikkał, wchłaniał, wkręcał waśniłWtykał, wrażał, wężem wślizgałZ wichrem walczył w walce wręczWaltorniami walił, wiałNigdy wstecz, nigdy wspakWraz, wraz, wcwał, wcwałWietrzył wściekle, walił, włóczyłNa wędrówkę wieńcem wronWzmagał watrę, wył wydmuchemKejby w zwon, hej kiejby w zwonWzbijał się wysoko, wzlatałWyżej nad wierzchołki TatrWłos... wachlarze...w wirWiechy... wstęgi... wióry.... w wiaatrWsie, wybrzeża i wąwozyWydmy, wały- wszystko w bródWody, włazy, wszystko wpławHej na wschód, na Wschód, na Wschód
posted by Jan Czekajewski at 10:29 PM
Henryk Czekajewski-Wiersze (10,11,12) 1944r--
POPĘD 8.III.1944Kazano ci przemawiać językiem przyjaźniMefistofelesowską uwodzić wymową...Twarz ci pobielano zadumą księżycowąI wrzucono cię nawet do dziecięcych baśniWspółzawodniczyć pchnięto na startowe poleZ zaprzysiężoną cnotą zakonnicy, księdzaChleb za cię zdobywała pospolita nędzaMiłości macierzyńskiej tańczyć w twoim koleUświęconaś wiekami uczelnią obłudyOstrogami rycerza dla panny, młodzieńcaNagłym gronem w krainę romantycznej złudyW buduarze, w jedwabiach, jak chart wietrzysz łowyKryjesz się za wstydliwą zasłoną rumieńcaDziwny i tajemniczy cny popędzie płciowy!LA CI DAREM LA MANODanaś jest mi w natchnieniuW tej chwili cichej, złotejPopłochem słownych cieniW wolne jastrzębie lotyWe mgle- słonecznej bieliMnie w obłok z Tobą stopićW otoczu chmur pościeliRymem pieszczotą zatopićWichrem rozwieję Ci włosySerce rozszerzę tęsknotąBłękitem podbije marzeniaPod naszą idyllę złotąWierszem nauczę cię modlićZ Bogiem obcować jak z TobąDuszy się nigdy nie spodlićI zawsze, zawsze być sobąZnienacka lusterkiem zalśnięOczy rozerwę zachwytemDziecięce zbudzę baśnieŻyć każę słowem- mitemUwiję Ci gniazdo jambemSłowiczym jazgotem piosenkęSpondeje me dytyrambemWyślę powitać wiosenkęNa srebrnej nitce sonetuZawieszę Cię w tęczach słówW purpurze, w głębi fioletuW świetlistym złocie snówDaktylem zrobię poduszkęNapełnię ją puchem złudyUśmiechem spowiję buźkęOtworze Elizium cudyMusnę po Twoich oczachŁabędziem skrzydłem marzeniaPowiodę Cię po roztoczachPoetyckiego tworzeniaUkażę Ci gołębicę me wrzecionaNa których swe płótna przędęGdzie krwią serdeczną podlewamNatchnienia mego grzędęMej samotności stawyGdzie się żurawie pojąGdzie swą tęsknotę kojęSkrzydlate gońce sławyBłoni, na których igramZ buńczucznym mym pegazemNim pognam nad słów jaremI burzą bitwę wygramPokażę Ci ustronieGdzie po wysiłku, znojuZaciętym twardym bojuGłowę swą do snu kładęGdybyś w moją samotnośćWniosła mi swoje wianoDucha swego zalotnośćLa Ci darem la manoWYMOWNE – NIEWYMOWNERozsiane jesteście wszędzieW słońcach, planetach, gwiazdachW zmysłach, człeczym obłędziePo polach w bocianich gniazdachToczcie się kołamiNogami pijanegoChmur się czepiając skramiWidziadeł snu boskiegoPoecie, co żyje z wamiZiemią i absolutemNałogiem...bajką... z latamiWspaniałym w wieczność rzutemZalewem bez rozumuGranica możliwościZłomem węgielnym tumuPod posąg nieśmiertelnościIście pitagorejskaDrzemie w was harmonia sferArytmia, dźwięczność boskaOch! Sępem wlecieć tam na żer!
posted by Jan Czekajewski at 10:27 PM
Henryk Czekajewski WIERSZE (7,8,9) 1944r
MARIINie chciej mnie karać ostrym słowemŻem się w tych strofach uczył chodzićBo się obrażę, zemszczę wierszemZacznę na serio w stawach brodzićNiech Ci posłużę za zwierciadłoW któreś nie rada jest spoglądaćSkuś się tym razem, słowo padłoCzyż możesz więcej ode mnie żądaćTaką Cię widział dziś wieczoremGdyśmy mówili o poezjiMyśli pomilkły swoim toremOt co powstało z mojej wizji-Oczy -ognisko buntu, woliW zatokach nie farbowanych rzęsCiekawe życia- przyszłej roliJak ptak się rwące w dalNaprzeciw idące przygodzieZalotne, kuszące zuchwałe...Przepastne / jak dzisiaj jest w modzie/Serdeczne choć drwiące i śmiałe ...Ruchliwe wargi- blade wargi –Elipsoidalne krągłe, zwarteKuszące czarem słów przetargi...Cudne, jedyne – nieprzeparte...Jak wróbel rana w dzień słonecznyStrumienie dźwięków płyną, płynąJako źdźbło słomy – tułacz wieczny –Nie zdolnyś oprzeć pod lawiną....Pszeniczne ziarna, plewy, słowa...Puszczone w światy puchy białeLotne świetliste cienie – mowaWyrazy – liście w dal przewiałe...Uśmiech gotowy kwiatem sfrunąć..Łukiem beztroski wargi zginaćDoustnie radość szczepić tłoczyćPomostem śmiechu serca spinaćGotów przemocą wtargnąć, skoczyćJak smuga światła twarz twą zalać...Schwycić, z nóg zwalić, spętać ...runąć...I twą rezerwę kruszyć, spalać...Nozdrza drgające jak u chartaDla których wiatru, pędu trzebaChęć pełni życia, chęć upartaCóż dlań opinia, księża, nieba ...Cóż dlań gorsety moralnościCiocine tak – ciocine nieWszystko podlega tu względnościPapieros, cnota. wódka, złe...Wyraz pochwały w ustach kona ....Cóż dla mnie praca, śmierć czy brankaGdy mnie kto spyta- kim jest ona-Blond czy brunetka – nie szatynka! Luty 1944ZJAWY GORĄCZKOWE /GORĄCZKA NIE GORĄCZKA/Gorączka spływa ze mnie atramentemPrzyśpiesza oddech-myślami wali w łeb...Poezja dla mnie dzisiaj – wczesm , świętem...Duch – gołębicą w górnych krużgankach nieb..Pióro sunie bezgłośnie, lekko, zwinnie...Poetycka stopę skanduje mi krewPrzepływy ...spadki... odpływy niezmienneNa skały rzucany poetycki siew...Dziś z życiem pióro płynie jedynie mnie łączyIleż zawdzięczam pospolitej grypie!Jak dziecko co palce piasek sączy...Bawię się mową, sypię ... słowa ...sypięPaciorki rymów zbieram na podłodzeŚciągam po kątach pajęczyny smutkuW konturach zwinnie po suficie chodzęKlatki zastawiam- kto wie, czy bez skutkuJak kot poluję, węszę, czyham, szperam ...Myśl pierzchająca chwytam -jak włos - brzytwaW niebo spłowiałe gorączki, marzeniaUnoszę łup swój śmigło jak rybitwa ...Duby smalone.. koszałki .. opałkiDrożdżami sycę ciasto nierozsądkulelum, polelum... wietrzę dyrdymałkiBez ładu, składu, bez sensu, bez wątkuGorączki swojej puszczam nietoperzeOpalam skrzydła swej pijanej muzyI w strofy rzucam słów jaskółcze pierzeJak puchy mleczów- w sam środek burzy...IIZapalam gwiazdy, brodzę w mlecznych drogach...W kurzawie rojeń... w mgławicach... bagnach snu...-E triopode dictum- czuję w sobie Boga...W tęczę rozbijam co z boskiego tchuNa łąkach ściele płótna swej tęsknoty...Zalewam słońcem – zapachem wiosny, pól ...Jak białe chmury krążę wśród pozłoty-W świetliste dale rzucam wspomnienia ... ból..Nee deis impar – wiodę w zachwyceniuSzczęśliwe lata ganimedesowe ...W bycie – niebycie przędę w zawieszeniuNietsche`ańskie modre sny nadgangesoweGłodnemu ptactwu rzucam poślad rojeńUpierzam swoje skrzydła szaleństwoW odpływ ... przepływy niebiańskich urojeńW misterium święte, cud, nadczłowieczeństwoNieprzeczuwalne – zapłodnione jajem...Niemoc turnieje stacza z Bogiem, Twórcą ..O wyrazu udzielne władztwa, krajeNiewolnikiem – panem- światoburcąIIIChoć orle skrzydła szumią mi na łożemJam taki słaby jak wietrze żytni kłos ...Nic z mych gardłowych tęsknot wiem w pokorzeA rolling stone gotthers no mossGonię na próżno – jak promień słonecznyE rytmu, piękna objawienieTak upragnione jak prezent świątecznyŚcigam – jak w gęstym lesie sosen cienie...Zrywam się padam, potykam o słowaChwytam wyrazy, drzewa, liczby mylnePromień w las leci... świeci, mży i chowaA jam jak dziecko w rozpaczy bezsilne...W popiele żalu grzebię prób wspomnieniaMonsalvat- szczytu- swa pielgrzymkę żmudnąMłodość we krwi trawiona srogą chmurąStopione w żarze gorączki marzenia...Plamą bezbarwną- słońca mi się stająWszechświat- zamętem, ludzie dysharmoniąSmutki, zawody gdzieś tam w duszy łkająBrzmi śmiech Mefista zgryźliwą ironią...Ciało słabnie w tarantelli zmysłówPogłos trwóg nocnych- matellando grzmiMózg rozpaczliwie proszący namysłuJak gałąź ścięta chybocze i drży...Och, jasna chwilę w tej matni chaosieNić słabą bym tylko uczepić się mógłBym śniegiem sfrunął jak echo po rosieW byt albo w niebyt niech rozstrzyga Bóg! 2.III.44KOBIETA Z NIEPRAWDZIWEGO ZDARZENIA!Czemu się ze mną droczyszMaro mych tęsknot krwi...Sen spędzasz z oczu, brwi..Wciskasz się w pamięć tłoczysz...Chcesz porwać i omamićMe zmysły- duszę ma...Stoczyć je żądzą, rdząMarzenia moje splamić...Rozmieniasz wdzięki swe...W świetliste tęcze, dnieW złotogłów czarów, cud...W ponętną grzechu wońSpowijasz oczy skrońZmysłom podajesz miód...Przyjacielu po coś przyszedł?W trzepocie twoich powiekKwietna zalotność lśni...Co kusi, sidle, drwi..Zalotność w ruchach, słowie...Uśmiechem się wypieszczaszDo mych samotnych snówJak zapach białych bzówJak rytm w poezję wieszcza...W firankach twoich rzęsW cieniu rzuconych więźMotyle czary twe...Jedwabiem włosów graszZmysłami szatę tkaszNa biednie serce me...Drżę z przedziwnego lęku ...Jak letni, poranny dzieńSpaja mnie – kradnie cień...Rozfałdowanie wdziękówZ jasnego zalewu pianMewą się zerwać mi...W błękitne, modre mgłyZ gąszcza chwytliwych lianZ poszumu uciec krwiOcalić ducha skryPowitać chłodna dal...Z pajęczyn czarów twychZ poszeptu myśli złychW podniebną czystość halCzemu mym białym skrzydłemChcesz ścierać sobie razUliczny nalot, kurzMarzeniem niedościgłymRwać pióra mym tęsknotomNa serce cienie kłaśćSzalejem drogę słaćLegendę zniszczyć złotą...Chcesz spalić makiem wargMą duszę w popiół.. w piarg...Spokój mi rozbić w pyłModlitwę spłoszyć z ustRzucić mnie na swój rusztWyzbyć mnie z nocy, z siłOddal się proszę, zczełznijRozwiej się jak ten dymNatrętny, łatwy rymJak fotografia spełznij...Jak wyrzut sumienia skryjPopłochem cieniów w mrokStadem spłoszonych srokRozprósz się w błękit, w mgły...Chcę odejść... pozwól miZatrzasnąć zmysłom drzwiPolecieć, pomknąć precz!Ratując swoją jaźńJak dziecko miłą baśńOd wiatru, złoty mleczNiczyje moje słowaSpojrzenia, dotyk, siwyMej samotności łzyBezbarwna ich wymowaNic dla mnie twoja ceraNic dla mnie pokus twych wargEcho miłosnych skargCo w ustach ci zamiera ...Nic dla mnie słodycz pićNi pieśni tobie wićO naszym szczęściu, bzachPo co nadziei żyćW dali gdzieś przewiały liśćIskra zwęglonych drwachBezskrzydła moja miłośćChoć pragnie słońca, gwiazdDo orlich leci gniazdZ chmurami brać zażyłość...W sercu mym dla Cię drzemięTulipanowy chłód...Wieczysty jak twój głódJak mej tęsknoty brzemię...Jam tylko Ci jak bratPszczole rozwarty kwiatNa skronie podmuch wiatruChoć prośby twe jak gradChoć kuszą mnie jak czartPrzekładam szczyty TatrWędrówka nieustannaDusza ma dziki ptakSnami sycony ssakJak na pustyni manna!W szukaniu życia BogaJam pomylony GraalSzara mnie ciągnie dalSamotna skalna drogaJak mi cię żal... 7.III.1944
posted by Jan Czekajewski at 10:15 PM
Henryk Czekajewski Wiersze (4,5,6) 1943-44r
CZUJ DUCH!Zmęczony czuwaniemBezsennych nocy i dniWieczystym błaganiem-chmur o gromO zadośćuczynienie snomBacz byś nie legną w nich!Choć co dzień niebo krwiZalewa twarz i mózgGradem katowskich rózgNadzieje siecze, drwi...Zatnij się w sobie, znoś!Boga o siły proś!Boć świt – tuż ... tuż...lada dzień swoboda zórzZalśni -, zetrze łzyWięc bądź gotowym już...Słowa tęsknoty na niebiePisane bezsilną rozpacząWskrześ!Niech cię sen nie kolebie...A choć tysiące łkają, płaczą...Wierz!Zielone żyto wydarzeńJuż rośnie, wkrótce zbiórW miecze przekuj stopy marzeńBy stanąć jak groźny bór...Po sercach rozpal wiciChrzciciele już na świecie...Dobrą nowinę puść w ludŻe wkrótce spełni się cud.Pst!Czuj duchPrzykładaj do ziemi słuchDo ziemi zbroczonej krwiąCo słyszysz?Grzmi, wali, łomocze mocarny Polski głosEcha płyną po rosie zaszklonych tęsknotą ócz...Wzmocnione rytmem krwiRadosnym niepokojemIdą!W oczach świetlane wizjeW uszach radosny tęt...Szumią zwycięskie skrzydłaSunie lawina pancernaZielony Bałtyk w bruzdachCzy widzisz?!Wytęż wzrokOczekuj każdego śwituWskroś dym, wskroś pył i gruzZłotego spełnień mituWskroś pobojowisk kurz!Badaj dale horyzontuCzekaj z jutrzni z HellespontuHasła z dalekich mórz...Łzy szczęścia skryjSerce jak granit...Jezus! Maria! Bij!Pomordowanych cienieJako twa tarcza, osłonaZ cmentarzysk grobowe kamieniePodporąAbyś stać mógłCzy słyszysz?Idący z dala zewTupot walczących nógŻołnierski, dziarski śpiewTwój złoty rógPod krwawy znojny siew!Przetrzyj, oczy przetrzyjOspałość, senność precz!Ostrz swój stalowy mieczBaczenie miejGdy cię oszczędzi wrógGdy da ci dotrwać BógTo stańNa śmierć i życie, bójPrzez krwawy trud i znój!/ 15.XII. 1943 /KOLEGOM / 16XII.1043 /Do was się zwracam poeci, koledzyBy trud na barki gotowi byli wziąćBy być zwierciadłem ludzkiej samowiedzyZ rodzinnego lnu dla serc sztandary prząśćRozdzwonić strofy głosami pól i niwNasycić wonią lasów, pól i błoniPszczelnym ulem prac, upałem, trudem żniwBy Polską tchnęły jak wiosną kwiat jabłoniGwiazdy przeznaczeń niech się odbija w nichNiech drgają, drżą jak w wietrze krzewy bzuNiech w swoich toniach w głąb skryją blichtr i szykMęczeństwo dnia, nie samotnego snuZ zapachów, z tęczy barw wyrazy lepićRoztapiać w słońcu i łamać w krysztaleWiosennych soków prężność w żyły szczepićWzrok wbity w ziemię, porwać w jasne daleWyciskać w oczach dziecka łzy zachwytuZłotolity pas tęsknoty z marzeń snućZ codziennych zdarzeń i snów błękituZapalać głowy i ideały kućByć spragnionemu kubkiem czystej wodyChrystusem dla szarej, codziennej nędzyW chacie, w pałacu swoje święcić godyDusze chwytać jak złoty błysk pieniędzyRozjaśniać chwile beznadzieją dnia i znójUwiecznić w bruku zroszonym krwiąSerca we wichrach prowadzić w święty bójA groby poległych zraszać wspomnieniem, łząDać skazańcowi niepłodność ofiaryPszeniczne ziarna nadzieje w piersi siaćZaorać smutki niecić ognia wiaryWrogom w twarz patrzeć, nie znać, co to się baćAle chwilami być jak bat pastuchaKarzący rzemień, co piętnuje, gromiKarmin ust, naperfumowanie duchaCo uczuć świętość od skalania broniDo serc się wdzierać przemocą rozsądkuHonor uczynić nęcącym jak grzechI zło wypleniać słów wrzątkuGdy szczęście pryśnie, zostanie wam śmiechSYLWESTROWE REFLEKSJEIrenie- wspomniałaś mi, że znajomi zwą Cię Madame ButterflyPo raz drugi Cię ujrzałemW tę Sylwestrową nocBłysnęłaś mi swym drobnym ciałemNiosąc z sobą gamę woniTak jak wiosna, kwiat jabłoniDziewiczy czar i mocSpętały mi dłonie, ręceTwe oczy tak nie śmiałeŻem szalał, konał w męceI myśli miał zuchwaleSzyja -Jak lękliwego szyja ptakaUsta –Jak rozpalone w słońcu mąciUśmiech –Przebudzonego nagle dzieckaTwój jestem dziewczę z NagasakiTęsknota motylem z piersi leciTrzepocze się w krąg ramion , ustFalą wezbranej krwiOgarnia twarz i żądze niciJak światło na wargach graMigoce, drgaWpada w gołębi puch Twych licW firanki rzęs, zatoki brwiGdzie się zaduma czai lśniA może łzaJuż jest na czoleZawstydzona bielą tłaW matecznik włosów wzlata, pętaDziecięcych marzeń baśń zaklętaTęsknotę łkaZ czerni sukni w włosów czerniKrótki motyli lotI szczęścia mego senSylwester przebrzmiał, zczełzłJak liść uleciał w dalWspomnień zostało naręczeI został tylko żalNie nazwij jednak „smutkiem”Uroku tych chwil niewieluZwij je radością, szczęściemTy mój słoneczny motyluPrzy Tobie śnił swój majRaj młodzieńczych latNie ważny był cały światPrzy Tobie – Butterfly!Pierzchła samotność świątUsta się zbyły pętKosztując to co rajOkrutną chciałaś byćNadziei nie dać żyćBądź inną – Butterfly!Wspomnieniem zdartych przebojówBajecznie starych tangRozbiję jazz ....? rytemI wichrem niepokojuŻałuję ja Jang-cy – kjangPowstałą pustkę zaludnięDźwiękami pieśni południaNiech Ci tęsknota je śleSnuj przędzę swoich marzeńŻe mi bez Ciebie źleO niechże wiersze meUrocza Cho-cho-sanBędą jak wiśni kwiatZa Tobą posyłam w światTęsknot moich wianJa „Pinkeston” przypadkuCzarowna Cho-cho-sanZa chwil przeżytych czarSwe wiersze slę Ci w darJa – le Seeond Boholon 3.01.1944
posted by Jan Czekajewski at 10:08 PM
Henryk Czekajewski- WIERSZE (1,2,3) rok 1943
Henryk CzekajewskiZmarł w Warszawie ( w Domu Opieki im Sw. Huberta w Zalesiu Górnym ) w roku 2004.Kawaler, samotnik, dziwak. Mieszkał prawie cale życie w Pyrach pod Warszawą w domu opalanym drzewem, bez kanalizacji i wodociągu. Daleki mój krewny ( nasi dziadkowie byli braćmi). Po wojnie pracował jako kierowca autobusów miejskich.Jego brat, Bogdan Czekajewski, w czasie wojny walczyl w Armii Andersa. Po wojnie osiadł i umarł we Francji. Trudno sie bylo spodziwa, że Henryk pisal całe życie poezje. Po smierci Henryka Czekajewkiego poprosiłem Panią Mielczarek o przepisanie jego wierszy z wielu recznie pisanych kartek w celu ich upowszechninia. Zauważcie Państwo, że wiersze Henryka są intersujące i ambitne mimo, że Henryk mial zaledwo srednie wykształcenie.Henryk Czekajewski –wiersze cz.IIZAPOMNIEĆButelka wódki i wciąż próżna szklankaNienasycenie... drwa rozkoszy bezwładNic mi świat cały, rozstrzelanie...Branka...Niepewne jutro – bezbarwność, szarość, mat..Na cóż mnie teraz przekleństwa w zębach mlećZ dzienników, z ludzkich ust nadzieję chłonąć...Jakąż rozkoszą przestać czuć i myślećŚwiadomość stracić, zapomnieć... utonąć...Trosk, niepokoju zrzucić z pleców brzemię..Stać się jak dziecko, co nic nie rozumieW niebyt popłynąć, stracić z oczu ziemię...Chwast wspomnień wyrwać w krwi szalonym szumie...Krwawego znoju codziennych mąk, bóluMarzeń o szczęściu wzrosłych z beznadzieiTragedii nieszczęść krzykliwego chóruWyzbyć się uciec, umknąć z ich zawieiW dali zostawić codzienną ócz strawę...Szmaty plakatów krwawiących na słupach...Rozpacz bezsilną... tragiczną zabawę...Jutrznię swobody po ofiarach, trupachKrwi własnej karpie, trwogę sennych marzeń...Widziadła, widma... dnia wyolbrzymienieW krzywym zwierciadle świadomości zdarzeń –Karykatury... wydłużone cienie...Utopić wszystko w tym bezbarwnym płynieWytrawić, spalić w ogniu jego mocy...By być jak kamień w wypadków lawinieNieczuły...tępy...martwy... W czasu procy[ 12.XII.1943]MŁODOŚĆ JASNAMłodość jasna, słoneczna, motylaCoś nam się w dali jako cud zdawałaJako radosna i beztroska chwilaCoś nam miraże na szkle malowałaCoś być nam miała młodych sił wyra jemI wiecznych szczęścia winobraniem, wczasom...Kwitnącą wiosną... rozśpiewanym majemSzumiącym – sławą czynów przyszłych – lasem...Dziejowy wicher strącił rosę marzeń...Łamiąc konary, jak grom zwalając pnie...Pomruki niosąc straszliwych wydarzeń ...Klątwę zniszczenia, męki pamiętne dnie...Krwawa młodości – ty – w przeciągu wiekówJasna Golgota na rubieży światów...Cierniem wieńczona, sycona krwią z ścieków...Przeklęte! – Święta!Nie czas jest teraz ułudy nie chwytaćKarmić rozpaczą, groby stroić w kwiaty...Płaczących matek o porady pytaćI nędzy swojej rozstawiać tu czaty...Wyprać z rozpaczy – serca, snów pacierze...Zęby zacisnąć- ze wściekłością zwlekać-Do piersi przypiąć stalowe pancerze-W sercach zapalić gromową wić – czekać! ...[ 13.XII.1943]MROKNoc spadła na WarszawęJak chytry, przebiegły wróg?Przykryć wspomnienia krwaweZbroczony bruk...W cień uskoczyły gdzieśPrzerażenie i strachSłupy w plakatach krwi Zawarte okna, drzwiNa jawie lęki i w snach....Sczerniały zarysy ruinSkryły kalectwo w mrokStarły krew z murów, z rąkRozwiały się ...zczełzły w pył /nie wiem co to znaczy/Nerwowy pośpiech, ruch...Zająca bieg wśród bruzdW dal wytężony słuchPręga ściśniętych ust...- Bagienne płomyki laterekTupot nógZderzenia ciałSzepty przeprosinPomylenie drógTajemne krecie uroczyskaBłoto... Stopniały śnieg...Już świeży padł.. śliskaPrzeklęty czas / i wiek/Ludzie jak cienieWzdłuż murów, ścian i bramTu i tamWypełzło z swoich jamJak nieukojone marzenia?Serca stłumiony szlochHalt!Snop światłaHäude hoch!Przy piersi metalu chłódRęce i skronie jak lódBezradność złapanego ptakaWskroś karabinów tłaBłysk hełmów, broni szczękTajony w piersiach lekKtoś w nich samotnie łkaCzas liczony szybkim topnieniem świecŁowieniem szmerówWpływa jak węgla garśćChciałoby się wszystko rzucić i biecW jaśniejszą dalWyzbyć się nocnych niepokoi .. trwógStłumić swój żal...Sperrstunde-Wskroś mroczną śniegu jaźń...Złowrogą domów czerńTrupia cisza cmentarzyskPróchno stoczonego pniaNie znajdziesz tu nikogoOkna zakute trwogąNiepewnej nocy dniaZaklęte trwogąCzasem tylko pijanego krzykCiszaWiatru przeciągły świtSeria strzałówKuli gwizdCzyjś jękRzężenie, krewLękCisza/ 14.XII.1943 /
posted by Jan Czekajewski at 9:56 PM
Saturday, May 16, 2009
Subscribe to:
Posts (Atom)