Monday, December 05, 2005

Henryk Czekajewski WIERSZE (7,8,9) 1944r

MARII

Nie chciej mnie karać ostrym słowem
Żem się w tych strofach uczył chodzić
Bo się obrażę, zemszczę wierszem
Zacznę na serio w stawach brodzić

Niech Ci posłużę za zwierciadło
W któreś nie rada jest spoglądać
Skuś się tym razem, słowo padło
Czyż możesz więcej ode mnie żądać

Taką Cię widział dziś wieczorem
Gdyśmy mówili o poezji
Myśli pomilkły swoim torem
Ot co powstało z mojej wizji

-Oczy -ognisko buntu, woli
W zatokach nie farbowanych rzęs
Ciekawe życia- przyszłej roli
Jak ptak się rwące w dal

Naprzeciw idące przygodzie
Zalotne, kuszące zuchwałe...
Przepastne / jak dzisiaj jest w modzie/
Serdeczne choć drwiące i śmiałe ...

Ruchliwe wargi- blade wargi –
Elipsoidalne krągłe, zwarte
Kuszące czarem słów przetargi...
Cudne, jedyne – nieprzeparte...

Jak wróbel rana w dzień słoneczny
Strumienie dźwięków płyną, płyną
Jako źdźbło słomy – tułacz wieczny –
Nie zdolnyś oprzeć pod lawiną....

Pszeniczne ziarna, plewy, słowa...
Puszczone w światy puchy białe
Lotne świetliste cienie – mowa
Wyrazy – liście w dal przewiałe...

Uśmiech gotowy kwiatem sfrunąć..
Łukiem beztroski wargi zginać
Doustnie radość szczepić tłoczyć
Pomostem śmiechu serca spinać

Gotów przemocą wtargnąć, skoczyć
Jak smuga światła twarz twą zalać...
Schwycić, z nóg zwalić, spętać ...runąć...
I twą rezerwę kruszyć, spalać...

Nozdrza drgające jak u charta
Dla których wiatru, pędu trzeba
Chęć pełni życia, chęć uparta
Cóż dlań opinia, księża, nieba ...


Cóż dlań gorsety moralności
Ciocine tak – ciocine nie
Wszystko podlega tu względności
Papieros, cnota. wódka, złe...

Wyraz pochwały w ustach kona ....
Cóż dla mnie praca, śmierć czy branka
Gdy mnie kto spyta- kim jest ona-
Blond czy brunetka – nie szatynka! Luty 1944

ZJAWY GORĄCZKOWE /GORĄCZKA NIE GORĄCZKA/

Gorączka spływa ze mnie atramentem
Przyśpiesza oddech-myślami wali w łeb...
Poezja dla mnie dzisiaj – wczesm , świętem...
Duch – gołębicą w górnych krużgankach nieb..

Pióro sunie bezgłośnie, lekko, zwinnie...
Poetycka stopę skanduje mi krew
Przepływy ...spadki... odpływy niezmienne
Na skały rzucany poetycki siew...

Dziś z życiem pióro płynie jedynie mnie łączy
Ileż zawdzięczam pospolitej grypie!
Jak dziecko co palce piasek sączy...
Bawię się mową, sypię ... słowa ...sypię

Paciorki rymów zbieram na podłodze
Ściągam po kątach pajęczyny smutku
W konturach zwinnie po suficie chodzę
Klatki zastawiam- kto wie, czy bez skutku

Jak kot poluję, węszę, czyham, szperam ...
Myśl pierzchająca chwytam -jak włos - brzytwa
W niebo spłowiałe gorączki, marzenia
Unoszę łup swój śmigło jak rybitwa ...

Duby smalone.. koszałki .. opałki
Drożdżami sycę ciasto nierozsądku
lelum, polelum... wietrzę dyrdymałki
Bez ładu, składu, bez sensu, bez wątku

Gorączki swojej puszczam nietoperze
Opalam skrzydła swej pijanej muzy
I w strofy rzucam słów jaskółcze pierze
Jak puchy mleczów- w sam środek burzy...

II
Zapalam gwiazdy, brodzę w mlecznych drogach...
W kurzawie rojeń... w mgławicach... bagnach snu...
-E triopode dictum- czuję w sobie Boga...
W tęczę rozbijam co z boskiego tchu

Na łąkach ściele płótna swej tęsknoty...
Zalewam słońcem – zapachem wiosny, pól ...
Jak białe chmury krążę wśród pozłoty-
W świetliste dale rzucam wspomnienia ... ból..

Nee deis impar – wiodę w zachwyceniu
Szczęśliwe lata ganimedesowe ...
W bycie – niebycie przędę w zawieszeniu
Nietsche`ańskie modre sny nadgangesowe

Głodnemu ptactwu rzucam poślad rojeń
Upierzam swoje skrzydła szaleństwo
W odpływ ... przepływy niebiańskich urojeń
W misterium święte, cud, nadczłowieczeństwo

Nieprzeczuwalne – zapłodnione jajem...
Niemoc turnieje stacza z Bogiem, Twórcą ..
O wyrazu udzielne władztwa, kraje
Niewolnikiem – panem- światoburcą

III
Choć orle skrzydła szumią mi na łożem
Jam taki słaby jak wietrze żytni kłos ...
Nic z mych gardłowych tęsknot wiem w pokorze
A rolling stone gotthers no moss

Gonię na próżno – jak promień słoneczny
E rytmu, piękna objawienie
Tak upragnione jak prezent świąteczny
Ścigam – jak w gęstym lesie sosen cienie...

Zrywam się padam, potykam o słowa
Chwytam wyrazy, drzewa, liczby mylne
Promień w las leci... świeci, mży i chowa
A jam jak dziecko w rozpaczy bezsilne...

W popiele żalu grzebię prób wspomnienia
Monsalvat- szczytu- swa pielgrzymkę żmudną
Młodość we krwi trawiona srogą chmurą
Stopione w żarze gorączki marzenia...

Plamą bezbarwną- słońca mi się stają
Wszechświat- zamętem, ludzie dysharmonią
Smutki, zawody gdzieś tam w duszy łkają
Brzmi śmiech Mefista zgryźliwą ironią...

Ciało słabnie w tarantelli zmysłów
Pogłos trwóg nocnych- matellando grzmi
Mózg rozpaczliwie proszący namysłu
Jak gałąź ścięta chybocze i drży...

Och, jasna chwilę w tej matni chaosie
Nić słabą bym tylko uczepić się mógł
Bym śniegiem sfrunął jak echo po rosie
W byt albo w niebyt niech rozstrzyga Bóg! 2.III.44


KOBIETA Z NIEPRAWDZIWEGO ZDARZENIA!

Czemu się ze mną droczysz
Maro mych tęsknot krwi...
Sen spędzasz z oczu, brwi..
Wciskasz się w pamięć tłoczysz...

Chcesz porwać i omamić
Me zmysły- duszę ma...
Stoczyć je żądzą, rdzą
Marzenia moje splamić...

Rozmieniasz wdzięki swe...
W świetliste tęcze, dnie
W złotogłów czarów, cud...

W ponętną grzechu woń
Spowijasz oczy skroń
Zmysłom podajesz miód...

Przyjacielu po coś przyszedł?

W trzepocie twoich powiek
Kwietna zalotność lśni...
Co kusi, sidle, drwi..
Zalotność w ruchach, słowie...

Uśmiechem się wypieszczasz
Do mych samotnych snów
Jak zapach białych bzów
Jak rytm w poezję wieszcza...

W firankach twoich rzęs
W cieniu rzuconych więź
Motyle czary twe...

Jedwabiem włosów grasz
Zmysłami szatę tkasz
Na biednie serce me...

Drżę z przedziwnego lęku ...
Jak letni, poranny dzień
Spaja mnie – kradnie cień...
Rozfałdowanie wdzięków

Z jasnego zalewu pian
Mewą się zerwać mi...
W błękitne, modre mgły
Z gąszcza chwytliwych lian

Z poszumu uciec krwi
Ocalić ducha skry
Powitać chłodna dal...

Z pajęczyn czarów twych
Z poszeptu myśli złych
W podniebną czystość hal

Czemu mym białym skrzydłem
Chcesz ścierać sobie raz
Uliczny nalot, kurz
Marzeniem niedościgłym

Rwać pióra mym tęsknotom
Na serce cienie kłaść
Szalejem drogę słać
Legendę zniszczyć złotą...

Chcesz spalić makiem warg
Mą duszę w popiół.. w piarg...
Spokój mi rozbić w pył

Modlitwę spłoszyć z ust
Rzucić mnie na swój ruszt
Wyzbyć mnie z nocy, z sił

Oddal się proszę, zczełznij
Rozwiej się jak ten dym
Natrętny, łatwy rym
Jak fotografia spełznij...

Jak wyrzut sumienia skryj
Popłochem cieniów w mrok
Stadem spłoszonych srok
Rozprósz się w błękit, w mgły...

Chcę odejść... pozwól mi
Zatrzasnąć zmysłom drzwi
Polecieć, pomknąć precz!

Ratując swoją jaźń
Jak dziecko miłą baśń
Od wiatru, złoty mlecz

Niczyje moje słowa
Spojrzenia, dotyk, siwy
Mej samotności łzy
Bezbarwna ich wymowa

Nic dla mnie twoja cera
Nic dla mnie pokus twych warg
Echo miłosnych skarg
Co w ustach ci zamiera ...

Nic dla mnie słodycz pić
Ni pieśni tobie wić
O naszym szczęściu, bzach

Po co nadziei żyć
W dali gdzieś przewiały liść
Iskra zwęglonych drwach

Bezskrzydła moja miłość
Choć pragnie słońca, gwiazd
Do orlich leci gniazd
Z chmurami brać zażyłość...

W sercu mym dla Cię drzemię
Tulipanowy chłód...
Wieczysty jak twój głód
Jak mej tęsknoty brzemię...

Jam tylko Ci jak brat
Pszczole rozwarty kwiat
Na skronie podmuch wiatru

Choć prośby twe jak grad
Choć kuszą mnie jak czart
Przekładam szczyty Tatr

Wędrówka nieustanna
Dusza ma dziki ptak
Snami sycony ssak
Jak na pustyni manna!

W szukaniu życia Boga
Jam pomylony Graal
Szara mnie ciągnie dal
Samotna skalna droga

Jak mi cię żal... 7.III.1944
 
/* Google Analytics Script */