Wednesday, October 18, 2023

Marysia Moja Piewsza Miłość

MARYSIA MOJE PIERWSZA MIŁOŚĆ Kiedy już stałem się człowiekiem zamożnym i wiekowym, wspominam sobie czasem o moich młodzieńczych latach w których partycypowały moje byłe żony i partnerki. Byłbym niedbały, gdybym nie wspomniał również o pierwszej miłości. Historia Marysi jest nieco nietypowa. Miałem 15 lat, gdy ją poznałem i właśnie obudziłem się w niebezpiecznym i ekscytującym świecie relacji między chłopcami i dziewczynami. W tamtym czasie nie myślałem o rozmnażaniu, ale o seksie jak najbardziej. Poznałem Marysię w południowo-wschodniej Polsce, w Karpatach Wschodnich, w wiejskim miasteczku położonym pomiędzy dwoma większymi miastami Jasłem i Krosnem. Byłem tam na obozie letnim po 9 klasie z grupą uczniów z mojego liceum. Obóz zorganizował nasz nauczyciel geografii, profesor Kusiba, a spaliśmy w miejscowym liceum, które w czasie wakacji było wolne. Tutaj na marginesie muszę wspomnieć, że na tych koloniach letnich zabłysnąłem talentem poetyckim. Był to krótki wierszyk pod tytułem „Fenix”. Jego pełna treść była jak następująca: „Jak Fenix z popiołów, tak gówno z koszyka będzie na zawsze pamiętne w wierszykach”. Wierszyk ten był oparty na fizycznym fakcie zaistnienia dwu elementów, gówna i koszyka, a raczej gówna w koszyku w czasie burzy i ulewy. Niestety dyrekcja Kolonii Letnich zabroniła jego publikacji na gazetce ściennej i stłamsiła w zaraniu mój poetycki talent, którego początek dopiero co zaczął pączkować, a byłem na drodze do sławy poetyckiej, jak Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. No ale aby nie nudzić czytelników opisem mojej osoby, wróćmy do wypadków z roku 1950 w którym to roku w Polsce był prezydentem Bolesław Bierut, a na świecie panował wódz narodów, Józef Stalin, który to usta miał jakoby podobne do malin. W czasie tych wakacji w Bieszczadach uważając się za jednostkę wyjątkową i poetycko uzdolnioną, odmówiłem udziału w zorganizowanych wycieczkach obozowych, woląc samotnie zapuszczać się w góry i poświęcać się głębokim rozmyślaniom, głównie o zadkach niewieścich. Podczas jednej z takich samotnych wycieczek natknąłem się na dziewczynę o wyjątkowej urodzie. Miała ciemną karnację i przypominała mi Cygankę lub Węgierkę. Pilnowała dwóch krów. Miała na imię Marysia. W USA nazwałbym ją kowbojką. Usiadłem obok niej i zacząłem rozmowę. Była licealistką spędzającą wakacje z rodzicami, rolnikami z pobliskiej wsi. Następnego dnia znów przyciągnęło mnie to samo miejsce i znów ją spotkałem. Zauważyłem, że moje zainteresowanie tą dziewczyną z czasem rosło i czułem, że powinienem jej o tym powiedzieć. Niestety obawiając się odrzucenia nie mogłem zwerbalizować swoich uczuć. Przez następne dwa tygodnie spotykałem ją codziennie na górskim stoku i wyczuwałem, że zauważyła moje zainteresowanie jej osobą. To jednak nie pomogło mi przezwyciężyć własnej nieśmiałości. Jej wakacje i mój obóz letni skończyły się pod koniec sierpnia i musieliśmy wrócić do swoich szkół. Opuściłem tą wioskę i spodziewałem się, że nigdy więcej nie zobaczę Marysi. Dwa lata później ukończyłem szkołę średnią i zostałem przyjęty na Politechnikę Wrocławską. Wrocław był dużym miastem i przed II wojną światową należał do Niemiec pod nazwą Breslau. Znajdował się około 450 km od wioski w której mieszkała Marysia. Na pierwszym roku studiów dojeżdżałem na Politechnikę tramwajem. Pewnego dnia usiadłem obok dziewczyny, która przypominała mi Marysię, dziewczynę, którą spotkałem na górskim zboczu przy krowach. Ku mojemu zaskoczeniu od razu mnie rozpoznała i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co wydarzyło się w naszym życiu przez ostatnie dwa lata. Była studentką pierwszego roku i wynajmowała pokój w odległym Ciążynie. Później nazwę Ciążyn zmieniono na Księże Małe, aby nazwa nie kojarzyła z ciążą, czyli płodem nie urodzonym. Marysia, zaprosiła mnie do siebie w każdej wolnej chwili. Wspomniała, że dojazd tramwajem nr 5 z Wrocławia do jej mieszkania zajmie około 40 minut. Mniej więcej następnego dnia poszedłem zobaczyć się z Marysię. Wynajmowała mały pokój od starszej właścicielki. Kiedy odwiedziłem Marysię, gospodyni nalegała, aby Marysia miała otwarte drzwi, do jej sypialni aby się upewnić, że nic "niemoralnego" nie dzieje się z męskim gościem w środku. W miarę upływu czasu odwiedzałem Marysię coraz częściej i byłem teraz znacznie mniej nieśmiały niż dwa lata temu w Beskidach. Pozwoliła mi się rozebrać i cieszyliśmy się pieszczotami, ale była nieugięta, że nasza interakcja zatrzymała się przed stosunkiem. Od czasu do czasu wpadałem na konkurenta, innego młodego ucznia z jej szkoły, który również do niej przychodził. Byłem już dojrzały, zbliżałem się do wieku 18 lat i czułem, że potrzebuję prawdziwego życia seksualnego, którego Marysia mi odmówiła. Teraz podejrzewam, że albo bała się zajść w ciążę, albo bała się stracić swoje fizyczne dziewictwo, w postaci „posagu” dla przyszłego kandydata do małżeństwa. Ja natomiast z góry deklarowałem, że jestem za młody do takiej dalekowzrocznej decyzji, jak małżeństwo. Pewnego wieczoru podczas potańcówki studenckiej zostałem uwiedziony przez inną dziewczynę, która nie miała nic przeciwko odbyciu ze mną stosunku na stole w zaciemnionej sali lekcyjnej znajdującej się obok sali tanecznej. Później została moją pierwszą żoną, Elą. Gdy poczułem się wzmocniony regularnym życiem seksualnym z Elą, znaczenie życia seksualne z Marysią stało się mniej pilne. Powiedziałem Marysi, że musimy się rozstać z powodu jej nalegań na dziewictwo. Czas mijał, a ja regularnie miałem stosunki seksualne z Elą, głównie w czwartki. Kto ją zadawalał w pozostałe dni, pozostaje dla mnie tajemnicą. Pięć lat później skończyłem studia i wynająłem pokój u pani Zelewskiej, samotnej kobiety w średnim wieku niemieckiego pochodzenia, która bezskutecznie próbowała mnie uwieść. Wiedziałem, że jeśli ulegnę jej złowrogim i amoralnym intrygom, możliwość wizyt innych dziewczyn w moim pokoju się skończy. W międzyczasie moje relacje z Elą stały się napięte, ponieważ nalegała, abyśmy wymienili śluby małżeńskie. W końcu zwyciężyła, twierdząc, że jest w ciąży i została moją pierwszą żoną, nawet kościelną. Być może, że Ela była w ciąży z tym, że nie ja byłem jej ciąży przyczyną, jak się później okazało. Mieszkanie pani Zelewskiej znajdowało się w starej kamienicy przy ulicy Powstańców Śląskich, obecnie naprzeciwko Hotelu Wrocław. Wynajmowałem jeden pokój. Drugi pokój należał do pani Zelewskiej. Pomiędzy naszymi pokojami były dwa wąskie pomieszczenia, łazienka i kuchnia. Z Politechniki zazwyczaj wracałem tramwajem nr 17. Pewnego dnia stałem w tramwaju obok dziewczyny, która ku mojemu zaskoczeniu po raz kolejny okazała się Marysią. Oboje cieszyliśmy się, że się widzimy i musieliśmy wymienić się informacjami o naszym życiu przez ostatnie pięć lat. Gdy tramwaj zbliżał się do mojego przystanku, zaprosiłem Marysię, aby poszła ze mną do mojego pokoju, ponieważ mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Gdy zdjęła płaszcz, zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie jest w co najmniej piątym miesiącu ciąży. Pogratulowałem jej i zapytałem, kto jest szczęśliwym ojcem. Wyszła za mąż za swojego chłopaka z Akademii, tego samego, który odwiedzał ją, gdy pięć lat temu bezskutecznie próbowałem ją rozdziewiczyć. Zaczęła się rozbierać i wspomniała, że teraz może być bardziej przystępna niż kiedyś. Czułem się nieco zaambarasowany całą sytuacją, ale przyjąłem jej ofertę za dobrą monetę. Odprężyłem się po naszym pierwszym akcie seksualnej konsumpcji. Marysia była najwyraźniej rozczarowana moim krótkotrwałym występem. Oczekiwała ode mnie czegoś więcej. Powiedziałem jej, że musi poczekać, aż zbiorę więcej sił. Niestety nie mogła czekać, ponieważ jej mąż czekał na nią na farmie hodowlanej, którą prowadzili razem poza miastem. Potem miała jeszcze jedną pilną sprawę. Musiała się wysikać, ponieważ jej płód naciskał na pęcherz. Powiedziałam jej, że nie może iść nago do toalety, bo musiałaby przejść przed kuchnią, w której gotowała moja gospodyni. Desperacko nalegała na natychmiastowe opróżnienie pęcherza. Pobiegłem do kuchni i chwyciłem duży aluminiowy garnek, w którym gotowałem ziemniaki. Marysia, z ulgą nasikała do garnka, po czym się ubrała, pocałowała mnie na pożegnanie i wyszła. Poszedłem do toalety i opróżniłem garnek, ale nie miałem czasu spłukać go wodą. Zaraz potem zadzwonił dzwonek do moich drzwi - to był mój przyjaciel mag. inż. Andrzej Witkowski, absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej. Powiedział, że jest przejazdem i postanowił wpaść. Miał w ręku dużą papierową torbę wypełnioną truskawkami. Torba była już mokra, a truskawki gotowe do wysypania się na podłogę. Chwycił aluminiowy garnek, z którego chwilę wcześniej korzystała Marysia i wysypał do niego truskawki. Następnie zaczął je jeść i zaprosił mnie do podzielenia się tym pysznym deserem. Nie powiedziałem mu, co było w garnku kilka minut wcześniej, ponieważ najwyraźniej bardzo mu się smakowały te pyszne truskawki i zjadł już połowę z nich. Przez wiele lat nie mogłam powiedzieć Andrzejowi prawdy o jego truskawkach. Był ważnym dyrektorem w Electrim International Trading Company, handlując motorami elektrycznymi na Bilskim Wschodzie, ale teraz, gdy jest już na emeryturze, pozwolę zdradzić tajemnicę truskawek. Nie widziałem Marysi od tamtego dnia. Podsumowując, skonsumowałem swoją pierwszą miłość z pięcioletnim opóźnieniem. Czy Marysia była warta mojej uwagi? Czy powinienem był się z nią ożenić, tak jak mój konkurent? Nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie. Myślę, że w przypadku Marysi najlepiej jest nie spekulować, ale cieszyć się jej historią jako miłym wspomnieniem z młodości. Nie wiem czy Marysia jeszcze żyje i czy mnie pamięta?
 
/* Google Analytics Script */