Monday, August 20, 2007

Sztuczne Szczeki

Sztuczne Szczęki

Miedzy reperacją i produkcją wilgociomierzy do zboża, akwizycją zamówień na przekaźniki telewizyjne i produkcją halasomierzy znalazłem czas na zupełnie prywatną działalność handlowo- przemysłową w postaci produkcji dentystycznych szlifierek, używanych przez techników dentystycznych przy wykonywaniu protez .
Był rok 1958 , kończyłem 23 rok życia i System Ekonomiczny PRL-u robił wszystko aby osoba prywatna, a byli nimi technicy dentystyczni, nie mogła zarobić na boku kilku złotych, gdyż, osoba ta, będąc własnością państwa, winna budować socjalizm na świecie w pełnym wymiarze godzin, a wieczorami wypoczywać albo się rozmnażać.
Z tego właśnie powodu szlifierki dentystyczne nie były dostępne w powszechnej sprzedaży, aczkolwiek części wymienne do nich jak np. giętkie wały ( tzw. rękawy) można było kupić. Klientami w tych hurtowniach zapatrzenia dentystycznego były instytucje państwowe tzw. protezownie powiatowe ale także indywidualni dentyści, ci którzy się uchowali przed kosa „domiarów” urzędu podatkowego.
W owym czasie kochałem się, zwykle w czwartki, w dziewczynie o imieniu Elżbieta, która była technikiem dentystycznym. Elżbieta (Ela) miała wiele wartości widocznych i kilka ukrytych. Z tych widocznych była jej pracowitość, znajomość fachu technika dentystycznego i uroda. Do ukrytych, mógłbym zaliczyć, niezwykłą zdolność Eli do wyczarowania u mnie poczucia męskiej omnipotencji (zwykle w czwartki).
Z tą moją potencją, Ela, miała chyba, ułatwione zadanie, jako, że ja nie miałem w owym czasie żadnej skali porównawczej. Nasz znajomość skończyła się małżeństwem, kiedy to takiego dozgonnego poświecenia nie byłem jeszcze przygotowany.
Otóż Ela pracowała w protezowni dentystycznej przy dyrekcji okręgowej kolei żelaznej we Wrocławiu. Wynagrodzenie techników dentystycznych w protezowni było słabe, prawie że głodowe, ale tajemnicą poliszynela było, że pensja oficjalna jest tylko znikomą częścią innych możliwości. . Protezownia służyła raczej jako szyld i biuro zamówień, gdzie kolejarze mogli składać prywatne zamówienia na dobrze dopasowane, sztuczne szczeki. Ci z emerytów PKP, którym śniły się dawne kapitalistyczne czasy i wierzyli że maja 100% ubezpieczenie na usługi dentystyczne podawani byli, przez personel protezowni, ideologicznemu dokształcaniu, które brzmiało mniej więcej jak poniżej:
Proszę Pana , rzeczywiście PKP zapewnia darmowe usługi dentystyczne w pełnym wymiarze, niemniej są w tym ubezpieczeniu pewne mankamenty. Jeśli Szanowny Pan życzy sobie sztuczna szczękę w ramach kolejarskiego ubezpieczenia, to przede wszystkim materiały dentystyczne jakimi protezownia dysponuje są produkcji radzieckiej. Jak Panu wiadomo, ludzie radzieccy, przodujący w dziedzinie filozofii marksistowskiej, maja pewne trudności w opanowaniu skomplikowanej technologii produkcji materiałów dentystycznych. Protezy wykonane z radzieckich materiałów się łamią i trzeba zaczynać odnowa. My tutaj, w PKP, mamy ściśle ograniczony czas na wykonanie Pańskiego uzębienia wiec się spieszymy. Pośpiech powoduje, że wymiary nie bardzo pasują, sztuczne zęby uciskają i na ogół państwowi pacjenci wola nosić zęby w kieszeni niż w jamie ustnej. Czasami się zdarza, że nasz personel może zrobić protezę w domu z materiałów importowanych z "ZACHODU" i oczywiście mając więcej czasu i ryzykując własną reputację, dopasuje Panu tą proteza tak dobrze, że pewni pacjenci lubią sztuczne szczeki bardziej niż swoje.
Po takim przeszkoleniu 90% pacjentów protezowni PKP wybierało zęby z zachodniego importu, dopasowane przez urodziwe dentystki, w tym moja Elę, z płatnością w gotówce do zgrabnych i sprawnych rączek.
Większość pracy nad prywatnymi zamówieniami była wykonywana w ramach 8-godzinengo dnia pracy, który miał duże luki czasowe z powodu, spowodowane faktem, że tylko niewielu upartych pacjentów wybierało socjalistyczne uzębienie. Niemniej czasami prywatnej roboty ( tak zwanej „fuchy”) było tak dużo, że Ela nie mogła wykończyć wszystkich prywatnych zamówień w pracy państwowej i potrzebowała prywatnego warsztatu w domu. Problemem była właśnie własna szlifierka dentystyczna, której nie mogła kupić, za żadne pieniądze.
Ela zwróciła się do mnie o pomoc i od kilku dni chodziłem po Wrocławiu myśląc jak rozwiązać ten problem, który tropił polskich techników dentystycznych od Bugu do Nysy Łużyckiej i Od Bałtyku do Tatr. Problem był o tyle interesujący, że technicy stanowili klasę ludzi zamożnych, obracali tylko gotówką i proces wymiany dóbr i produkcji nie wymagał angażowania instytucji państwowych, takich jak Politechnika, dla ominięcia przepisów finansowych. Z rynkowego punktu widzenia protezownie były łatwe do lokalizacji, jako że ich adresy były w każdej książce telefonicznej.
Wiedziałem, że cześć podzespołów szlifierki dentystycznej czyli tzw. rękaw, czyli wał giętki, można kupić z łatwością za 700zl, pozostawał problem niedostępnego motorka elektrycznego i nożnego rozrusznika, koniecznego do regulacji szybkości obrotów. Pewnego dnia, na Wrocławskim Rynku, gapiłem się na wystawę księgarni międzynarodowej, gdzie wystawiono Zestaw Dzieła Lenina, oprawionych w ładną cielęcą skórę. W myślach rozważałem możliwość przerobienia okładek Dzieł Lenina na eleganckie damskie rękawiczki. Odchodząc od wystawy księgarni, zauważyłem w sąsiednim sklepie artykułów przemysłowych, wystawiony na sprzedaż, motorek elektryczny, ładnie obudowany, do maszyny do szycia starego typu, marki Singera.
Była to przystawka, która umożliwiała elektryfikacje starych maszyn do szycia na napęd nożny . Przystawka miała wszystko czego mi brakowało do kompletu szlifierki dentystycznej, a mianowicie motorek o właściwej mocy i rozrusznik nożny regulujący szybkość. Pozostało tylko wykonać tzw. sprzęgło miedzy motorkiem i giętkim wałem
( rękawem) i oto mamy kompletną dentystyczna szlifierkę. Drobnym mankamentem był fakt, że na motorku była przynitowana mała tabliczka z specyfikacjami technicznymi i nazwą wytwórcy , " Wrocławska Fabryka Wodomierzy". Zdałem sobie sprawę, że nazwa wytwórcy winna być jak najbardziej strzeżoną tajemnica handlowa, i dlatego po zakupie motorka w sklepie, jeszcze na ulicy, podważyłem tabliczkę śrubokrętem i spuściłem ją do kanału ściekowego, w myśl zasad konspiracji jakie widziałem na szpiegowskich filmach.
W ciągu godziny zrobiłem rysunek techniczny sprzęgła i następnego dnia złożyłem całkowicie prywatne zamówienie na takie sprzęgła u tokarza warsztatu Politechniki Wrocławskiej na ul. Prusa. Cena sprzęgła od sztuki została ustalona na 150 zł , warunki płatności określone zostały jako " z raczki do raczki", czyli pieniążki do raczki, sprzęgło do teczki ( w rączce). Za dwa dni Ela miała szlifierkę dentystyczna z którą poszła do swej, PKP-owskiej protezowni, pochwalić się wśród kolegów,. Koledzy dentyści, kiedy zobaczyli Eli szlifierkę , wpadli w zazdrość i zaczęli się dopytywać , gdzie takie eleganckie szlifierki można kupić. Ela, nie w ciemię bita, powiedziała że zna takiego „jednego”, który jeździ służbowo za granice do NRD ( Niemiec Wschodnich) i czasami przywozi takie szlifierki. Aby nie ryzykować konsekwencji towarzyskich, gdyby prawda wyszła na jaw, Ela nadmieniła, że nie jest pewna, czy szlifierki są rzeczywiście z importu, czy tez robione w Polsce. Na pytanie ile kosztują, powiedziała cenę 6000 zl. .
Panowie i Panie z protezowni PKP obejrzeli szlifierkę bardo dokładnie i zauważyli 4 nity które pozostały po oderwanej przeze mnie tabliczce z specyfikacjami motorka. Stwierdzili zgodnie, że jakość produkcji i te cztery nity wskazują, że szlifierka musi być przemycana, albo organizowana ( kradziona) z dostaw z Niemiec Zachodnich i dlatego dla kamuflażu oderwano niemiecka tabliczkę z nazwą producenta. Ela nie powiedziała ani tak, ani nie, tylko potwierdziła ich podejrzenia, bąkając pod nosem, "możliwe". Ela przyszła do domu z zamówieniem na 6 szlifierek bez rękawa, gdyż jak wspomniałem rękawy były w sklepach dostępne. Przy cenie dla klienta 6000 zł, koszty własne wynosiły jak następuje:
800 zł za motorek z pedałem regulującym szybkość,
150 zł za sprzęgło do rękawa
50 zł. za niklowanie sprzęgła które było wykonane z mosiądzu.
Suma: 1000zl
Zysk na sztuce wynosił:5000zł

Kosztów pracy własnej, polegającej na oderwaniu oryginalnej tabliczki znamieniowej z nazwą wytwórcy, tu nie wliczam, jako że były minimalne. Marża na koszty własne była 5 x koszta własne. Tak zwane inne narzuty i podatki wynikające z utrzymania mojej Podziemnej Wrocławskiej Wytworni Szlifierek Dentystycznych (PWWSD) , nie istniały, gdyż przedsiębiorstwo było, jak to się dzisiaj mówi, „wirtualne” i mieściło się w teczce. W owym czasie, jako asystent Politechniki, zarabiałem 2000 zł miesięcznie, czyli sprzedaż jednej szlifierki dentystycznej była równoważna 2.5 moich miesięcznych pensji, które, bądź co bądź wystarczalny na minimalne utrzymanie. Zdałem sobie sprawę, że następnym zadaniem winno być zbudowanie systemu dystrybucji krajowej mego dentystycznego wynalazku i w tym celu zainwestowałem w wielka mapę Polski, na której kolorowymi szpilkami zaznaczyłem położenie powiatowych i wojewódzkich protezowni dentystycznych. Jednocześnie zatrudniłem na prowizji, kolegów studentów jako komiwojażerów, którzy nocnymi pociągami wozili po 6 szlifierek w teczkach i rankiem witali powiatowych i wojewódzkich dentystów ofertą dostawy wspaniałych zagranicznych szlifierek dentystycznych za jedyne 6000 zl każda. W ten sposób zanim wyjechałem do Szwecji, jesienią 1960r, aby spróbować wyższych lotów w zonie kapitalistycznej, pokryłem w 90% zapotrzebowanie na szlifierki dentystyczne w Polsce i stos gotówki w mej szafie z bielizna stawał się ambarasujący. Dzisiaj z perspektywy czasu i doświadczenia widzę, że byłem prekursorem tak zwanego Software Industry czyli przemysłu wartości intelektualnych , który opiera się na sprzedaży wiedzy zapisanej na dyskach. Byłem cos w rodzaju wczesnego Billa Gates’a w wydaniu PRL-owskim, najbogatszego człowieka Ameryki, właściciela firmy Microsoft. Drobna różnica była jedynie w tym, że Bill Gatek sprzedaje dyski a ja sprzedawałem motorki. Czyli, jak mawia Pan Zenek z Limanowej, okresowo pracujący na azbestach w Chicago, „ Ta Ameryka nie będzie mi tu fikać.”
 
/* Google Analytics Script */