Thursday, August 16, 2007

JAK BUDOWALEM TELEWIZJE W RADOMIU

Jan Czekajewski

Jak Budowałem Telewizję w Radomiu
Wspomnienia ( nazwiska osób żyjących zostały zmienione)

Był to rok 1959 kiedy pracowałem jako młody, bo zaledwie 25 letni, asystent techniczny w mizernym Zakładzie Urządzeń Radiofonii Przewodowej na Politechnice Wrocławskiej, kierowanym przez Prof. Stefana Bincera. Zakład był mizerny bo całe jego wyposażenie techniczne składało się z dwu woltomierzy, kilku śrubokrętów i wiertarki do drzewa, napędzanej ręczną korbką. Sam profil zainteresowań Zakładu, czyli przesyłanie programów radiowych po drutach do tak zwanych “kołchoźników”, też się zwijał, gdyż ludzie zaczęli kupować odbiorniki radiowe, aby słuchać Wolnej Europy i Głosu Ameryki.
Pewnego dnia Prof. Bincer zapytał mnie znienacka, co myślę o budowie małych stacji telewizyjnych tzw. przekaźnikowych, które mogłyby wypełnić luki w pokryciu Polski przez telewizję, szczególnie w okolicach górzystych albo położonych poza zasięgiem wielkich nadajników TV. Odpowiedziałem Profesorowi, że to bardzo interesujące, ale ja nie wiem jak takie przekaźniki budować. Profesor Bincer wyjawił, że on także nie wie, ale trzeba znaleźć kogoś, kto się na tym zna, jako że istnieje możliwość zarobienia dużych pieniędzy na takim przedsięwzięciu.
Tak się złożyło, że o rok wyżej ode mnie studiował chłopak o nazwisku Andrzej Drozd, który już jako radio-amator nauczył się sam budować odbiorniki i nadajniki telewizyjne.
W owym czasie w latach 50-tych nie było stacji TV we Wrocławiu, a najbliższa taka stacja była za polską granicą, w Pradze Czeskiej. Niestety miedzy Pragą a Wrocławiem były dość wysokie góry ( Sudety) i bezpośredni odbiór był niemożliwy, jako że fale radiowe w paśmie telewizyjnym rozchodzą się po linii prostej. Andrzej zbudował wiec systemem chałupniczym mały przekaźnik TV ( odbiornik TV połączony z nadajnikiem TV) na górze Śnieżce w Sudetach i skierował antenę odbiornika TV na Pragę, a drugą antenę nadawczą skierował na Wrocław.
Jeśli ktoś miał odbiornik telewizyjny, a zaczęto je sprowadzać z ZSSR, to mógł odbierać program czeski we Wrocławiu. Była to ciekawostka techniczna, która świadczyła o dużych zdolnościach technicznych i wyobraźni Andrzeja Drozda. Prof. Bincer wezwał Andrzeja Drozda do siebie i zaproponował mu kierownictwo budowy przekaźników telewizyjnych, na które nie mięliśmy jeszcze zamówień. Prof. Bincer widocznie dość wysoko oceniał moje kiełkujące talenty handlowe, dlatego tez polecił mi wyjazd w teren, do Radomia, dla rozeznania zapotrzebowania na przekaźnik telewizyjny. Doszły nas słuchy, że Radom był poza zasięgiem stacji warszawskiej i mieszkańcy domagali się programu telewizyjnego. Po całonocnej podróży, na górnej półce w wagonie 3-ciej klasy, udałem się do budynku zarządu miasta i zapukałem do pierwszych drzwi, na których widniał napis „Wydział Bezpieczeństwa i Milicji”, pułk. Biruta.
Otworzył mi drzwi człowieczek mizernego wzrostu, o którym mówiliśmy później, miedzy kolegami, że mierzy 1m 50cm jak stanie na gazecie partyjnej. Nie dając mu czasu na wypchnięcie mnie za drzwi, zapytałem, czy Miasto Radom jest zainteresowany oglądaniem, na żywo, w telewizji, parady w Moskwie, z okazji rocznicy wybuchu Wielkiej Rewolucji Październikowej. Pułkownik Biruta z miejsca zachwycił się mą inicjatywą, ale będąc prawdziwym komunistą zapytał, jaki ja mam w tym prywatny interes, gdyż za komunizm on sam życie gotowy jest oddać, ale tacy ideowi, są ostatnio na wymarciu. Poza tym Pułkownik Biruta wiedział, że najemny pracownik Politechniki, będąc całym sercem oddany socjalizmowi nie będzie zabiegał o budowę stacji telewizyjnej w odległym Radomiu, jeśli na tym nie zarobi. Wprowadziłem więc pułkownika Birutę w genialny plan autorstwa Prof. Bincera dotyczący obejścia komunistycznych przepisów gospodarczych. Plan polegał na inicjatywie społecznej i „oddolnej”, i wymagał założenia w Radomiu "Społecznego Komitetu Budowy Stacji Telewizyjnej". Komitet ten winien założyć konto bankowe w Powszechnej Kasie Oszczędności, na które to konto „oddolni” założyciele winni wpłacić spontanicznie po kilka złotych. Do komitetu założycielskiego należy zwerbować dyrektorów miejscowych fabryk, urzędu bezpieczeństwa, Partii i wszystkich tych którzy w Radomiu się liczą albo mogą cos złego do Warszawy donieść. Następnie członkami komitetu winny zostać wielkie fabryki zbrojeniowe dysponujące dużą gotówką. Te właśnie fabryki winny sypnąć funduszami. My z kolei na Politechnice sformułujemy Zespól Naukowo Inżynierski, który opracuje projekt przekaźnika i będzie służyć konsultacjami. Pieniądza z konta PKO będą przelane w 50% na konto Politechniki Wrocławskiej, która zakupi konieczne części i będzie budować przekaźnik, a pozostałe 50% trafi do rąk członków Zespołu Naukowo- Inżynierskiego kierowanego przez Prof. Bincera. Pułkownik Biruta widząc, że nie jesteśmy groźnymi idealistami tylko o szmal tu chodzi, podpisał się pod projektem i zabrał się do organizacji przedsięwzięcia na terenie Radomia. Dla przypieczętowania umowy, ucałował mnie w oba policzki, do czego musiał stanąć na palcach i zaprosił mnie, na mój koszt, do miejscowej, kiedyś wykwintnej, dzisiaj ludowo zgrzebnej restauracji o nazwie chyba Europejska, jeśli nie Polonia. Pułk. Biruta dbając o zdrowie lubował się jedynie w wódce czystej z „czerwoną kartką”. Do zakąski preferował śledzik w oliwie. Po kilku setkach pułk. Biruta tytułował mnie per Towarzyszu Inżynierze i zwierzył się, że czasy już nie takie jak były i Polska Ludowa po roku 1968 stacza się szybko ku upadkowi. Proroczo widział zdrajców rewolucji oddających 35 lat później władzę motłochowi przy okrągłym stole. Moralność socjalistyczna nie jest już taka jak przedtem kiedyś. Teraz zanim człowiek skończy pół litra a kelner, ścierwa, bez taktu, wciska mu rachunek. Kiedyś to żaden kelner nie odważył się podać mi rachunku, a jak odebrałem płaszcz z garderoby to w kieszeni zawsze plik setek się znajdował.
Teraz Towarzyszu Inżynierze ci w Warszawie to hołota, co kultury nie zna, na zesłanie mnie do Milicji Obywatelskiej oddali. To nie to, co służba w Bezpiece, gwardzistami w obronie rewolucji byliśmy, z reakcja walczyłem i londyńskim podziemiem. Niedoceniają mnie teraz, milicjantem mnie zrobili. Jak pajac w tym mundurze milicyjnym wyglądam,stierdził. Jeszcze się odbijemy, Tow. Inżynierze, zapewnił. Nie byłem pewny czy te opinie płyną prosto serca Towarzysza Pułkownika Biruty, czy są po prostu prowokacją. Jako były ZMP-owiec, którego wyrzucano z tej organizacje trzy razy, umiałem się właściwie zachować, aby nie stać się ofiara międzypartyjnych rozgrywek a jednocześnie nie utrącić wartościowej sympatii pułkownika i grubego zamówienia.
Następnego dnia wyjechałem z Radomia w przekonaniu, że moja misja trafiła na oddanego sprawie promotora i rzeczywiście w wkrótce dostaliśmy z Radomia, zgodnie z moją instrukcją, dwa zamówienia, jedno zaadresowane do Politechniki Wrocławskiej a drugie do rąk Komitetu Naukowców pod dyrekcja Prof. Bincera.
Andrzej Drozd zabrał się do pracy na budową przekaźnika. Antenę zaprojektował mgr.inz. Daniel Bem, do niedawna dziekan i profesor w tej samej uczelni. Wkrótce nastał czas na następną wizytę w Radomiu w celu instalacji anteny i ustalenia odpowiedzialności za eksploatacje przekaźnika.
Przyjechaliśmy trójką do Radomia jako delegacja złożona z Pana Władka K. , 19-letniego technika ( lubił zdrowo popić), Andrzeja Drozda, ( który rzeczywiście wiedział co robi i także miał skłonności do flachy) i mnie raczej w roli komisarza polityczno-ekonomicznego, który miał nadzorować aby ci pozostali dwaj nie mówili za dużo o finansach. Moje zdolności alkoholiczne były w porównaniu z dwoma pozostałymi kolegami bardzo mizerne, można by powiedzieć, że abstynencko- kontrrewolucyjne.
Tu muszę dodać dla ścisłości i jako nauczkę dla maluczkich, że Andrzej D. z powodu jego zamiłowania do flachy i papierosów nie dożył lat 40-tu. Nie doczekał wiec czasów rozkwitu telewizji kolorowej. Przeżył go jednak przekaźnik telewizyjny, jaki zbudował w Radomiu.
W czasie naszej wizyty w Radomiu okazało się, że Pułkownik Biruta już nie jest komendantem milicji tylko został przez Partię przesunięty na inne odpowiedzialne stanowisko dyrektora Oddziału Narodowego Banku Polskiego. Odniosłem wrażenie, że pułkownik Biruta nie cieszył się z nowej nominacji, chyba, dlatego, że nie widział dobra rewolucji w kasowaniu czeków. Nie miał zresztą żadnego pojęcia o sprawach finansowych w wymiarze potrzebnym dla bankowca i czul się chyba zagrożony na swym nowym stanowisku. Przeklinał wiec zdrajców rewolucji z Warszawy i odwilż Październikową 1956. Wyjawił mi jednak, że są pewne ukryte zalety nowej pozycji Dyrektora Narodowego Banku Polskiego a mianowicie duża pula ładnych dziewcząt, które zrobią wszystko dla Dyrekcji, aby uzyskać premię albo awans. Zalecił mi, zatem abym z Andrzejem Drozdem udał się do jego banku i zajrzał do kilku pomieszczeń gdzie pracowały młode dziewczyny. Moim zadaniem było wskazać takie, które nam się podobają, określić ich "azymut”, czyli pozycje geograficzna w rozkładzie budynku i przekazać te informacje już nie pułkownikowi, tylko dyrektorowi Birucie. Wskazane Piękne Panie miały się zjawić w naszym hotelu o uzgodnionej godzinie z zamiarem podbudowania naszego morale, koniecznego w instalacji anteny telewizyjnej. Zadaniem Pań z Banku było przekonanie nas w sposób im dobrze znany, aby sygnał telewizyjny docierał do ich domów i Komitetu Powiatowego Partii w postaci wiernej i silnej. Dyrektor Biruta wyjaśnił im uprzednio, że jeśli panie finansistki nie wykażą się kwalifikacjami towarzyskimi w skali przynajmniej powiatowej, to Naukowcy z Politechniki, mogą tak złośliwie ustawić antenę nadajnika, że sygnał TV do ich domów będzie śnieżny a obraz migotliwy. Na dodatek zły odbiór TV w Komitecie Partii PZPR może być poczytany jako sabotaż. Andrzej się trochę ociągał w zaproszeniu pań finansistek do hotelu, co wskazywało na jego drobno mieszczańską moralność. Ja natomiast z entuzjazmem ustosunkowałem się do zaistniałych możliwości towarzyskich, które, gdyby nie ich grzeszna natura, można by nazwać, że spadły mi prosto z nieba.
Wykorzystując wdzięki towarzyskie naszego technika, Pana Władka, który zajął rozmową hotelową recepcjonistkę, przemyciliśmy panie do pokoju i zakazaliśmy Panu Władkowi powrotu przed godziną 12-tą w nocy. W hotelu zrobiłem Paniom krótki wykład z teorii rozchodzenia się fal radiowych w pasmach telewizyjnych i wielkiego ryzyka, na jakie my naukowcy telewizyjni jesteśmy narażeni instalując anteny telewizyjne. Chodzi o to, że sygnał musi być w sam raz, ani za słaby ani za silny. W wypadku bardzo silnego sygnału fale radiowe mogą spowodować czasowa lub stałą impotencje u instalatorów anteny. My naukowcy, tak jak nasza rodaczka, Madame Curie-Skłodowska, poświęcamy się dla nauki, nie bacząc na zagrożenia związane z promieniowaniem.
Panie finansistki wyraźnie się przejęły zagrożeniem naszego zdrowia przez fale radio-telewizyjne i kierując się względami humanitarnymi zgodziły uczestniczyć w końcowych chwilach naszych romantycznych możliwości. Postawiły jednak warunek, że załatwimy dla nich, w dyrekcji Banku NBP , dwutygodniowe wczasy pracownicze w Kudowie Śląskiej. Po ustaleniu warunków wymiany towarzyskiej, przypieczętowaliśmy znajomość za pomocą litra wiśniówki, którą panie przyniosły razem z trzema kielichami w postaci słoików po musztardzie.
Następnego dnia, Społeczny Komitet Budowy TV w Radomiu wydal przyjęcie na cześć Naukowców z Politechniki Wrocławskiej i finansował, jak się później okazało, libację z konta przeznaczonego na budowę stacji przekaźnikowej.
Ani wczesnej ani później w życiu nie byłem tak pijany jak po tej libacji. Niestety odmówić nie mogłem, gdyż towarzystwo było honorowe i odmowa wychylenia choćby jednej „setki” (100g) mogła się skończyć zerwaniem kontraktu albo przynajmniej mordobiciem. Kroku w opilstwie dotrzymywał nam młodociany, 19 letni, Pan Władek. Kiedy, po libacji, zataczając się dowlekliśmy się do hotelu, padłem na łoże jak sparaliżowany nie mogąc ani usnąć ani wstać. Słyszałem tylko, że Pan Władek zdecydował się zejść do stróżówki, aby pożyczyć zapałki, bo zachciało mu się zapalić papierosa. Ocknąłem się z pijanego stuporu koło 4-tej nad ranem i zauważyłem, że łóżko Pana Władka puste. Tej nocy budziłem się jeszcze dwa razy, pól przytomny, niepokojąc się o pijanego Pana Władka, który być może spadł ze schodów i połamał sobie nogi.
W Radomiu mieszkaliśmy we trzech w jednym pokoju hotelu, którego drzwi wejściowe pilnowała odźwierna. Jej zadaniem było uważać, aby goście hotelowi nie zabierali z sobą kluczy a także pilnowała moralności rezydentów, aby ci nie sprowadzali sobie do pokojów dziewczyn. Ponieważ w socjalizmie homoseksualizm został jakoby całkowicie wyleczony, ci z panów, którzy jeszcze praktykowali miłość męsko-męską mieli raczej dogodne warunki lokalowe. Nigdy by odźwiernej staruszce nie przyszło do głowy podejrzewać męsko- męskie amory, nie mówiąc wręcz ostatnio modnych damsko-damskich relacjach.
Pan Władek, który ze skruszoną miną pojawił się o godzinie 10-tej rano, wyjaśnił, że rzeczywiście poszedł do stróżówki po zapałki, wtedy to odźwierna wciągnęła go pijanego do przyległego pokoiku i zgwałciła. Było to o tyle ciekawe, że różnica wieku była z górą 50 lat na korzyść odźwiernej. Od tego momentu recepcjonistka-staruszka wręczała nam klucze z błogim uśmiechem i nawet wzmiankowała, że będzie patrzeć w druga stronę jak sobie sprowadzimy dziewczyny. Oczywiście przyzwolenie na wizyty dziewczyn w pokoju hotelowym nie dotyczyło Pana Władka.
Kilka dni po tych wydarzeniach przyjechała do Radomia Zofia, moja alternatywna, poza małżeńska miłość. Zofia cechowała się wydatnym( bardzo) biustem, i wysokim wzrostem. Na marginesie musze dodać, że ten biust omamił mnie do tego stopnia, że została za jakiś czas, na jakiś czas, moją druga żoną. Libacje organizowane przez komitet społeczny trwały z częstotliwością ograniczoną czasem potrzebnym na wytrzeźwienie, czyli dzień w dzień. W czasie jednej z nich, pan dyrektor Biruta zapałał ochotą do tańca z Zofią, czego nie miałbym mu za złe z wyjątkiem przykrego widoku. Biust Zosi spoczywał po obu stron głowy dyrektora Biruty i opierał się na jego wydatnych uszach. Pan Władek już wyraźnie pijany a mniej obyty towarzysko nie mógł znieść tego widoku i dopadł dyrektora –pułkownika Birutę, z widelcem w ręku, na którym tkwiło jeszcze niedojedzone dzwonko marynowanego śledzika, z zamiarem ugodzenia go w kręgosłup. Był to niecny zamiar, jako że dyrektor Biruta miał nos wciśnięty w okolice pępka Zofii, nie widział napastnika i nie mógł się bronić ani też wyciągnąć pistoletu służbowego, który nosił w cholewie. Świadom konsekwencji politycznych rzuciłem się z Andrzejem D. na pomoc dyrektorowi NBP i zdołaliśmy obezwładnić pijanego pana Władka, który się zawstydził swego czynu i zaczął rzewnie płakać, że swa popędliwością nie tylko mógł spowodować paraliż pułkownika, ale i poplamić mu oliwą marynarkę. Tu dla poprawności historycznej, musze dodać, że śledzik wiszący na widelcu, narzędziu niedoszłej zbrodni, był marynowany w oliwie a nie w occie. W owym czasie nie zastanawiałem się, kto płaci za te libacje, jako że mnie nie przedstawiano rachunków. Prawda wyszła na jaw dopiero kilka miesięcy później, kiedy Politechnika zaczęła się domagać zapłaty za swe inwestycje w części potrzebne dla budowy przekaźnika. Okazało się wtedy, że pieniędzy jest brak, gdyż się rozeszły się w Radomiu, na tzw. koszta własne i reprezentacyjne. Wkrótce potem wyjechałem z kraju do Szwecji i do dzisiaj nie wiem, czy Politechnika dostała pieniądze, czy tez pogodziła się ze stratą. Dla porządku musze dodać i wyjaśnić, że Komitet Społeczny zachował się honorowo w stosunku do Zespołu Naukowego Prof. Bincera i nasze 50% podjęliśmy gotówką z banku PKO bez żadnych komplikacji. Prof. Stefan Bincer także uniknął kłopotów z Ludową Władzą, gdyż nagle i przedwcześnie umarł na serce.
Prof. Bincer nie doczekał się upragnionego kapitalizmu ani też moich sukcesów na niwie wolnego rynku, które jego naukom, w dużej mierze zawdzięczam..
Dwadzieścia piec lat później, będąc już obywatelem amerykańskim i kierownikiem własnego przedsiębiorstwa przeczytałem w polskiej gazecie, ze obywatele miasta Radomia bronią zbudowanego przez nas przekaźnika telewizyjnego przed likwidacją. Okazało się, że służył im dobrze przez ćwierć wieku a nowo zbudowana stacja telewizyjna w Górach Świętokrzyskich, która miała objąć swym zasięgiem Radom, nie spisuje się tak dobrze, jak stary przekaźnik telewizyjny zbudowany przez naszą „Grupę Naukowców” w roku 1959.
Poczułem, że przy wszystkich wykroczeniach, jakie poczyniliśmy wobec Polski Ludowej i Dziesięciorgu Przykazań, nasz wysiłek nie poszedł na marne i poprzez telewizję przybliżył obywateli Radomia do Wielkiego Świata.
 
/* Google Analytics Script */