Columbus, Ohio, 14 I 2010
Jan Czekajewski
Dokąd Zmierzasz Ameryko?
(podsumowanie roku 2009)
Kto ja zacz?
Zapytacie się Państwo, jakie mam prawo wyrażania krytycznych opinii o mym wielkim kraju, jedynym mocarstwem globalnym XXI wieku, jakim są Stany Zjednoczone?
Nie jestem przecież politykiem, doradcą prezydentów, politologiem, biskupem albo rabinem. Nie jestem nawet habilitowanym profesorem.
Może fakt, że nie jestem tak zwanym „autorytetem” pozwala mi jaśniej widzieć sytuację w jakiej znalazły się Stany Zjednoczone, gdyż obrazu nie zaciemniają mi detale, do których nie mam dostępu. Jestem kapitalistą starego typu, który wierzy, że pieniądze zarabia się a nie pożycza i że dochód jest wytworem pracy rąk i umysłu, a nie z przelewania z pustego w próżne. Niestety model amerykańskiej gospodarki odstał daleko od modelu kapitalistycznego i jedynie, co pozostało z kapitalizmu to naklejka i frazeologia.
Poniżej podzielę się z Państwem mymi noworocznymi obserwacjami na temat zaledwie kilku elementów amerykańskiej ekonomii i polityki.
Zawiedzione nadzieje
Minął rok rządów Prezydenta Obamy. Entuzjazm, jaki miała młodzież amerykańska w stosunku do niego osłab. Będzie cudem, jeśli wybiorą go ponownie. Ja osobiście, kiedyś oddany konserwatysta, głosowałem na niego, przedstawiciela Partii Demokratycznej, gdyż było dla mnie jasnym, że dwie kadencje prezydenta G W Busha doprowadziły mój kraj do ruiny, głównie przez dwie wojny w Iraku i Afganistanie. W drodze do tych, właściwie przegranych, wojen pomagało mu jego otoczenie agresywnych nowo-konserwatystów, którzy plany do tych wojen spreparowali na długo przed ich wydaniem. Spodziewałem się, na równi z milionami innych, że wybór Obamy wymusi zmianę kierunku w amerykańskiej polityce. Niestety wątpliwości zaczęły się u mnie pojawiać w ciągu pierwszego miesiąca jego rządów. Obama zaczął się otaczać tymi samymi ludźmi, którzy doprowadzili do krachu ekonomicznego nie tylko w USA ale i na świecie, a także kiedy teczkę ministra spraw zagranicznych powierzył Hilary Clinton, osobie która entuzjastycznie przyklaskiwała polityce militarnej agresji, eufeministycznie zwanej: „Obronie z wyprzedzeniem”.
Bankierzy
Co do powodów obecnego krachu gospodarzącego, w prasie pojawiają się setki różnych tłumaczeń. Jednymi z nich jest brak finansowego nadzory na machinacjami oligarchów, czyli bankierów. Przystańmy na chwile nad tym wytłumaczeniem i skonfrontujmy go z rzeczywistością
Bankierzy nie urodzili się dzisiaj ani wczoraj. Ich wpływ rósł od wielu lat poprzez kolejne rządy Demokratów i Republikanów. To stało się dzisiaj nie jest winą ostatniej generacji finansowych „talentów”. Ich syreni głos uwodził kolejne rządy od wielu lat, być może od czasów Prezydenta Kennediego, który popierał globalizację i walczył o zniesienie cel. Trudno się było oprzeć ich argumentacji, która łechtała próżność Amerykanów. My Amerykanie nie jesteśmy stworzeni do pracy umorusanymi rękoma. My mamy największy stopień inteligencji. My będziemy zarządzać światem poprzez system bankowych powiązań. My zainwestujemy pożyczone pieniądze w fabryki w dalekich krajach o taniej sile roboczej, a zyski spłyną do nas bez specjalnego wysiłku. Internet ułatwił i potwierdził możliwość tego konceptu.
Kiedyś Niemcy uważali, że są Narodem Panów. Podobny zarzut można postawić kolejnym amerykańskim administracjom. Koncepcja Narodu Panów kosztowała Niemców 8 milionów zabitych, nie mówiąc o 50 milionach innych obywateli, uśmierconych przez hitlerowska maszynę wojenna. Koszt koncepcji „Narodu Panów” dla Ameryki ciągle czeka na podliczenie, jako że problem jest, jak to się mówi, rozwojowy.
Nomenklatura
Jeszcze w czasie II wojny światowej, jako dziecko, widziałem hitlerowski rysunek amerykańskich bankierów, jako pejsatych Żydów, siedzących na workach złota, palących grube cygara. Ta satyra była powtarzana z pewnymi zmianami przez sowietów. Prawda dzisiejsza jest jednak inna. Bankierami nie są bogaci właściciele banków. Bankierami są absolwenci amerykańskich szkol biznesu, którzy są niczym innym niż najemnym urzędnikami, w gruncie rzeczy proletariuszami. Ci z górnej półki stanowią nic innego niż Amerykańską Nomenklaturę, czyli są ludźmi którzy raz wyznaczeni na role finansowych geniuszy nigdy nie mogą spaść poniżej tego poziomu. Czasy i rządy się mogą zmieniać, ale Nomenklatura jest zawsze gotowa służyć nowej władzy. Jest za to sowicie wynagradzana, wielomilionowymi, jeśli nie miliardowymi bonusami.
Nomenklatura Bankierów oszukuje akcjonariuszy, czyli kapitalistów, przez wypłacanie sobie horrendalnych uposażeń w momencie, kiedy ich banki plajtują.
W Ameryce mamy Marksizm postawiony na głowie.
Proletariusze- bankierzy, wykorzystują kapitalistów!
Pazerność komunistycznych sekretarzy blednie w ich świetle.
Jeśli zirytowani akcjonariusze (kapitaliści), korporacji które bankrutują próbują ukrócić ich bonusy, wtedy krzyk się podnosi, że ich banki mogą stracić wielkie talenty. Co to za talenty, które nie przewidziały katastrowy ekonomicznej wynikającej w dawania pożyczek tym, którzy jak było wiadomo, nie mogli ich spłacić, albo tworzeniem skomplikowanych „produktów finansowych”, którymi handlowanie zakrawa na oszustwo?
Oto kwiatuszek z finansowej łączki.
W dniu 13 stycznia 2010 odbyło się przesłuchanie przez Komisję Kongresu czterech prezesów wielkich banków odpowiedzialnych za złamanie się amerykańskiego systemu finansowego w roku 2009.
W czasie przesłuchania, przewodniczący panelu, Pan Phil Angelides, powiedział prezesowi wielkiej firmy inwestycyjnej, Goldman Sachs, Panu
Lloyd C.Blankfein, że moralność jego banku można porównać do moralności sprzedawcy samochodów z uszkodzonymi hamulcami, który jednocześnie kupuje ubezpieczanie na życie nabywców (będąc pewny ich śmierci).
W tym wypadku chodziło o sprzedaż drobnym inwestorom długów hipotecznych, o których banki wiedziały, że są bezwartościowe z jednoczesnym inwestowaniem własnych pieniędzy w ubezpieczenia na wypadek ich bankructwa. Po załamaniu się rynku nieruchomości, firma Goldman Sachs zarobiła na tej operacji niebywałą fortunę i podzieliła się nią w postaci premii ze swymi pracownikami z „górnej półki”.
Nomenklatura Finansowa i Korporacyjna wymienia swe stołki okazyjnie z Nomenklatura Rządową, zajmując poczesne stanowiska i administracji i wracając do banków jak ich zadania w rządzie się skończyły, albo się tam skompromitowali. Przykładem takiej osoby może być niejaki „myśliciel”, Paul Wolfowitz, vice minister obrony w rzadze G.W. Busha, architekt wojny w Iraku. Prezydent Bush „za jego zasługi” próbował go wcisnąć do Banku Światowego, gdzie Wolfowitz szybko się skompromitował zatrudniając tam swoją przyjaciółkę, Panią Shaha Riza, z pensją przekraczającą poziom przyzwoitości. Członkowie Banku Światowego nie mogli znieść Wolfowitza impertynencji, co nie znaczy że został bezrobotnym. Jest teraz wizytującym naukowcem w American Enterprice Institute, zwanym Zbiornikiem Myśli (Thinktank), gdzie się „konserwuje” takich jakich on dla celów późniejszego użycia. Teraz zajmuje się on walką z głodem w Afryce i konsultuje na temat rozwoju amerykańskiego biznesu z Tajwanem. Nawiasem mówiąc w latach 2002-2005 polski polityk, Radek Sikorski, był członkiem tego samego Instytutu.
Problem Podstawowy-Bezrobocie
Znany dziennik międzynarodowej finansjery, Financial Times, w ostatnim wydaniu z dnia 9-10 stycznia 2010, podaje grubym drukiem: „USA pod uderzeniem 85 tysięcy nowych bezrobotnych”. Jednocześnie prasa amerykańska i TV zaciemniają tragiczny obraz stanu amerykańskiej gospodarki przez podawanie, że już odbiliśmy się od dna kryzysu, albo, że „zmniejsza się szybkość wzrostu bezrobocia”. Rząd używa rożnych trików aby zaciemnić tragiczny obraz sytuacji. Jedna z metod fałszowania rzeczywistego stanu bezrobocia jest sposób jego kalkulacji. Do bezrobotnych zalicza się jedynie tych, którzy pobierają zasiłek dla bezrobotnych i szukają aktywnie pracy. Oficjalne statystyki podają, że mamy 10% bezrobotnych, aczkolwiek po podliczeniu tych, którzy przestali szukać pracy albo zatrudnieni są jedynie czasowo, podnosi procent ilość bezrobotnych do 17%.
Finacial Times podaje, że w grudniu 661 tysięcy Amerykanów zrezygnowało z szukania pracy, gdyż stracili nadzieję na jej znalezienie. Ci ludzie nie zaliczają się do statystyki bezrobotnych. Ocenę gazety potwierdzają moje własne obserwacje z bliskiego otoczenia. Bezrobocie stało się podstawowym problemem Ameryki i odsuwa na dalszy plan inne problemy, nawet gloryfikowaną, chroniczną, „wojnę z terrorem”.
Korupcja
Prasa i rząd amerykański trąbią na cały świat, że walczą z korupcją. Hilary Clinton jeździ po świecie i sprzedaje receptę na korupcyjne antidotum. Jej receptą jest system demokratyczny-dwupartyjny. Rzecz polega na tym, że oligarchia polityczno finansowa Ameryki wypracowała sobie niezawodną metodę kontroli krajów „demokratycznych” nie skorumpowanych, czyli przestrzegających litery prawa.
Mało kto zauważa, że litera prawa w krajach tak zwanych demokratycznych, jest ustalana przez Nomenklaturę i dla Nomenklatury. Oczywiście ich działalność nie jest „skorumpowana”, gdyż odbywa się zgodnie z literą prawa. Tak zresztą zawsze było od stuleci, aczkolwiek wtedy w czasie rządów feudalizmu albo nawet komunizmu, dla społeczeństwa było jasne, że klasy wyższe włącznie z wierchuszką partyjną maja inne, lepsze, uprawniania.
Rozdzieranie szat na korupcją marionetkowych rządów w Afganistanie i Iraku, zakrawa na szyderstwo. Wynika to z tego, że społeczeństwa tamtych krajów od stuleci rządziły się metodami feudalnymi i szczepowymi, które nie są zrozumiale dla amerykańskich „specjalistów” od ustawiania wasalnych rządów. Po prostu nie udaje się nam wcisnąć ich w Amerykański kaftan bezpieczeństwa. Dla porównania, metody sowieckie, oparte na pseudo ideologii bratnich partii komunistycznych były dużo bardziej efektywne we Wschodniej Europie, chociaż także, na szczęście, zawiodły na innych kontynentach.
Wolność Słowa
W porównaniu z wieloma innymi krajami, tradycja wolności słowa została zapisana w konstytucji amerykańskiej i niezwykle trudna ją z tej konstytucji skreślić, chociaż kolejne rządy i wpływowe grupy starają się o zwężenie tego, co wolno pod przykrywką zarzutów pornografii, mowy „nienawistnej”, rasizmu, ksenofobi lub antysemityzmu. Ograniczenie wolności słowa jest w interesie zarówno rządu jak i wpływowych grup, które poprzez monopolizacje mediów, ograniczają dyskusję do tematów im przyjaznych i dla nich korzystnych. W ostatnim dziesięcioleciu pojawił się jednak czynnik, który niezwykle trudno poddać kontroli. Jest nim Internet. Internet ogranicza rolę prasy i pozwala na dostęp do wiadomości z krajów odległych a nawet nam wrogich. Ostatni rozwój technologii automatycznego tłumaczenia z jednego języka na drugi, umożliwia korzystanie z wiadomości publikowanych w innych krajach w innych niż angielski językach. W gruncie rzeczy Internet w dużej mierze zniweczył inwestycje grup rządzących w media, a w każdym razie ich wpływ znacznie ograniczył. Ciągle wzrastająca popularność Internetu jako metody przekazywania informacji politycznej zagroziła także kontroli rządu nad umysłami podległych im społeczeństw.
Zjawisko jest podobne do wynalezienia druku który odebrał monopol pisanego słowa kościołowi i zakonom.
Czy wiec w Ameryce mamy wolność słowa i dlaczego rząd nie eliminuje tej wolności w sytuacji w ramach „walki z terrorem”, w czasie, kiedy kraj nasz prowadzi dwie wojny a do trzeciej się szykuje. Dlaczego więc agenci poprawności politycznej nie rekwirują nam komputerów w nocnych rewizjach?
Pochodzi to chyba z tego, że większość wyborców jest zbyt leniwa, aby korzystać z Internetu i źródeł w nim zawartych i ogranicza się do oglądania telewizji.
Tak długo jak przeciętny Amerykanin spędza 5 godzin dziennie przed telewizorem, oglądając sport lub opery mydlane, tak długo wąska gruba politycznych rebeliantów czerpiąca informacje z Internetu może być ignorowana i cieszyć się będzie tymczasowo wolnością słowa.
Sytuacja może się radykalnie zmienić, jeśli procent bezrobotnych przekroczy masę krytyczną i głodni bezrobotni zaczną palić domy tych którzy ciągle pracują.
Przemysł Amerykański
W statystykach PNB (Produktu Narodowego Brutto) przemysł wytwórczy stanowi 14% PNB i zatrudnia 11 % wszystkich pracowników. Udział „usług” rożnego rodzaju jak bankowość, ubezpieczenia, restauracje, szpitalnictwo i usługi rządowe stanowią 80% PNB. Z 14% udziału przemysłu wytwórczego w 80% stanowi udział przemysłu zbrojeniowego. Z tego wynika, że udział produkcji dóbr cywilnego użytku stanowi około 2,4% Produktu Narodowego Brutto.
Skąd się wiec bierze to zatłoczenie sklepów obfitością towarów. Bierze się z importu głownie z Chin. Jak my za to płacimy? Płacimy im papierowymi dolarami, za które Chińczycy kupują nasze obligacje pożyczkowe. Wszyscy udają, że taki iluzoryczny biznes może trwać w nieskończoność, aczkolwiek wiadomo, że dni jego są policzone i bieżący kryzys jest jedynie przedwiośniem wielkiej katastrofy.
Export pracy do krajów trzeciego świata, głównie Chin i Meksyku, spowodował rosnące bezrobocie, ponieważ bezrobocie w produkcji przenosi się na bezrobocie w usługach.
Wojsko
Kto wiec zyskał na bezrobociu? Zyskało wojsko najemne, jako że brak pracy spowodował napływ młodych ludzi do wojska jako jedynej alternatywy.
Najemne wojsko, wprowadzane także ostatnio w Polsce, ma tą zaletę polityczną, że rząd nie musi się liczyć z opinią społeczeństwa przy organizowania kolejnych wojen „prewencyjnych” na świecie.
Przy starej armii opartej na powszechnym obowiązku wojskowym, rząd spotkał by się z opozycją społeczeństwa, którego dzieci mieliby być wysyłani na awanturnicze eskapady, których wartości trudno wytłumaczyć.
Dzisiaj, 12 stycznie 2010, w dzienniku The New York Times, znajduje się wielkie ogłoszenie Gwardii Narodowej, gdzie obok zdjęcia umundurowanego młodego mężczyzny i kobiety napisano:
„Gdziekolwiek interesy Ameryki są zagrożone Gwardia Narodowa ciężko pracuje”.
Gwardia Narodowa wedle oryginalnych założeń miała zajmować się bezpieczeństwem wewnętrznym Ameryki a także interwencja w wypadkach katastrof naturalnych.
Dzisiaj jednak zatarła się różnica miedzy regularna armią i gwardią narodową, która dzisiaj walczy w Afganistanie i Iraku.
Ciekawe jest jednak użycie słowa „interesy” w tym ogłoszeniu. Ci, którzy pisali tekst po prostu powiedzieli nieprzyzwoitą prawdę, że nie chodzi nam o bezpieczeństwo albo wolność Ameryki, ale o partykularne interesy. Mimo wielkich ogłoszeń i wielkiego bezrobocia Ameryka ciągle nie ma wystarczająco dużo żołnierzy, aby pokryć swoje globalne ambicje. Oczywiście sojusznicy, jak Polska, pomagają jak mogą, niemniej ciągle żołnierzy brakuje. Wynajmuje się, zatem kontraktowych najemników, którym się dobrze płaci poprzez specjalizujące się w rekrutacji firmy „ochroniarskie”. Ciekawym jest jak długo będziemy mogli rozszerzać sferę naszych „interesów” bez powrotu do powszechnej, obowiązkowej rekrutacji?
Kredyty
Od rana do nocy wszystkie amerykańskie media a także politycy, łącznie Prezydentem Obamą nawołują banki do ułatwienia kredytów dla przemysłu wielkiego i drobnego. Kredyt ma być lekarstwem na wszystkie gospodarcze bolączki. Ludziom już tak wyprano umysły, że nie wyobrażają sobie, że można zarabiać pieniądze bez szczudła kredytu. Zarówno rząd jak i media zapomnieli, na czym polega system kapitalistyczny. Może Lenin miał racje, że system kapitalistyczny poprzez konsolidacje przestał działać wedle założeń jego twórców i filozofów, jak Adam Smith.
Konkluzja
Jeśli moje opinie są krytyczne, nie wynika to z osobistych uprzedzeni do Stanów Zjednoczonych, w których żyłem dłużej niż w jakimkolwiek innym kraju i którego dobro leży mi głęboko na sercu. Raczej chodzi mi o utrzymaniu jego wielkości i przyzwoitości. w opinii świata i przyszłych pokoleń. Zjawisko megalomanii, które ostatnio obserwuję w polityce amerykańskiej nigdy nikomu nie wyszło na dobre i szybka interwencja psychiatryczna dla takiego pacjenta jest najbardziej zalecana. Miejmy nadzieję, że destrukcyjny trend zostanie na czas zatrzymany i dalszy wzrost mego kraju obywać się będzie na zdrowych kapitalistycznych zasadach.
Friday, January 15, 2010
Subscribe to:
Posts (Atom)