Zamiast Dwu Partii Mamy Jedna
Partię Wyłącznej Prawdy
O
amerykańskich wyborach prezydenckich
Jak większość Amerykanów w moim stanie,
Ohio głosowałam za ZMIANĄ. Ponieważ jedyny wybór był miedzy Trumpem a
Hillary Clinton, głosowałem za Trump’em. Mój wybór nie był podyktowany
specjalna sympatia dla Donalda Trump’a, którego program reform wygląda daleki
od możliwości ich wypełnienia, niemniej Trump był jedyny spoza układu, czyli „sitwy”,
jaki reprezentowała Hillary Clinton. Nigdy nie głosowałem wedle klucza
partyjnego, jako że doszedłem do wniosku, że właściwie mimo opinii, jakie się
utarły wśród „partyjnych” obywateli, nie ma dużej różnicy miedzy dwoma
partiami, szczególnie, jeśli chodzi o politykę zagraniczną, a szczególnie wojny
jakie od 15 lat przegrywamy np. w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie.
Pojawienie się Trump’a na arenie politycznej obnażyło przykrą prawdę, że w US
nie ma dwu konkurujących ze sobą partii.
Jest jedna zjednoczona partia nazwijmy ją „Partią Oligarchów”, która od wielu lat kontroluje politykę i praktykę
wojny prewencyjnej Stanów Zjednoczonych.
Partia ta ma to, co w Marksizmie-Leninizmie nazywa się „bazą” i „nadbudową” Bazą
są duże pieniądze w rękach wąskiej mało znanej grupy, a nadbudową są dwie
partie działające jawnie i tworzące pozory demokratycznego zróżnicowania, czyli
Partia Demokratyczna i Partia Republikańska. Nagłe pojawienie się, „jak Filip z
konopi”, niezależnego kandydata partii republikańskiej, jakim stał się Donald
Trump, było zaskoczeniem także dla Partii Republikańskiej, która liczyła że
Donald Trump z pewnością wyborów nie wygra, a więc zagrożenie dla oligarchów
było znikome. Wobec tego Oligarchia postawiła na wygraną Hillary Clinton. O tym, że taki był wybór oligarchii
świadczyła niespotykana dotąd zgodność głosów w telewizji i wiodących gazetach, zarówno tych z
prawa, jak Fox News i Wall Street Journal z tymi z lewa, czyli CNN i New York
Times.
Począwszy od rozpadu ZSSR , woda sodowa
uderzyła oligarchom do głowy, że teraz już nie będą zmuszeni dzielić się
kontrolą nad światem z Sowietami, ale będą rządzić samodzielnie, kompletnie zapominając że
uprzednie pomysły budowania Światowego Imperium nikomu się nie wyszły na dobre.
Kompletnie zapomniano o Napoleonie, Hitlerze a nawet Stalinie i ich zamiarach
budowy francuskiego, niemieckiego i sowieckiego imperium. My Amerykanie zrobimy
to lepiej! było hasłem na dzień dzisiejszy. Jako, że każda działalność
imperialna wymaga otoczki ideologicznej, taka się natychmiast znalazła. Nagle
pojawiła się grupa zwana Nowych Konserwatystów, po angielsku nazwana jako
„neocons”. Neokonserwatyści, byli kiedyś zwolennikami Trockiego, ale się
przefarbowali na konserwatystów, stąd nazwa
przyimka „neo”,czyli „nowi”. Oni właśnie ukuli hasło o Amerykańskiej
Wyjątkowości, która upoważnia Amerykę do wyprzedzającej (preemptive) interwencji
w innych krajach w „obronie podstawowych demokratycznych wartości”, a także
stworzyli projekt pod nazwą “Wiek
Ameryki” (PNAC). Oni byli właśnie byli architektami katastrofalnej wojny w
Iraku, która teraz jest określana nawet przez Hillary Clinton jako „pomyłka” . Przed i w czasie wojny w Iraku, byli nimi Richard
Perle, Rumsfeld,
Wolfowitz, William Kristol, Libby and National Security Adviser Condoleeza
Rice.
Uprzednio głosowałem w
czasie wyborów na prezydenta Baraka Obama. Liczyłem, że człowiek o rasowo
mieszanym rodowodzie będzie niezależny w swych opiniach i zarządzeniach od
rządzącej, głównie białej oligarchii.
Niestety wkrótce po wyborach na Obamie się zawiodłem jako, że się otoczył grupą doradców/ bankierów odpowiedzialnych za
kryzys ekonomiczny 2008. Okazało się ze Obama nie miał samodzielności
działania, na jaką liczyłem, szczególnie, jeśli chodzi o ekonomie i wojny na
Bliskim Wschodzie. Tu muszę ze smutkiem przyznać, że większość Amerykanów po
obydwu stronach „barykady” nie uważa wojen za ważny element, o który należy się
troszczyć, szczególnie teraz, kiedy armia jest zaciężna, znaczy się dobrowolna.
Dla mnie, który przeżyłem wojnę jako dziecko, wojna jest podstawowym elementem,
którego należy unikać.
Dynastia Rodziny Clintonów?
Za sytuacje, w jakiej, dzisiaj znalazła
się Ameryka nie winiłbym jedynie Hillary Clinton, gdyż wina sięga daleko dalej
do rządów prezydentów Billa Clintona i G.W. Busha, którzy dla nas przeciętnych
obywateli reprezentowali „Dynastie” w których władza przechodziła z rąk do rąk
, z ojca na syna. Hilary miała ambicję przejąć władze po Billu Clintonie z małą
przerwą na prezydenturę Barak’a Obama. Jej historia jest żenująca, jako że
popierała G.W. Busha wojnę w Iraku i wojnę w Libii. Hillary miała poparcie
bankierów z Wall Street, a ostatnio
zakładała prywatny serwer do prywatnej korespondencji internetowej licząc, że
zapewni sobie prywatność swej korespondencji. Pomijając treść samej
korespondencji jej wiara, że jej prywatny serwer ją zabezpieczy przed
„posłuchem” osób i organizacji postronnych, świadczy o jej braku zrozumienia
jak sam rząd amerykański działa. Hillary zapomniała, że Internet jest przedmiotem „podsłuchu” przez
nasze własne centra wywiadowcze jak i
wrogie nam państwa. Powszechnie jest wiadomym, że wydajemy biliony dolarów na „podsłuch”
naszych rozmów telefonicznych i korespondencji internetowej przez NSA (
National Security Agency). Prasa i TV rozdziera szaty na wiadomość, że Rosjanie
nas podsłuchują, że WikiLeaks
nas podsłuchuje, że Chińczycy się dobierają do naszych banków informacji.
Czyżby Hillary Clinton wierzyła, że prymitywny system, jaki zainstalowała w
swoim domu nie będzie spenetrowany przez rodzime i obce wywiady? Jej naiwność
albo przekonanie we własną nieomylność, dyskwalifikuje ją, jako kandydatkę na
prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc już o jej nieukrywanej żądzy władzy
za każdą cenę. Dla celów wyborczych Hillary wciągnęły cały aparat zwany Polityczną
Poprawnością. Naiwne młode kobiety, które dały się nabrać na Hillary kampanię
wyborcza, teraz szlochają z rozpaczy, jako że „szklany sufit” awansu w
korporacjach, który Hillary obiecała rozbić, będzie dla nich ciągle istniał.
Partia
PP ( Politycznej Poprawności) jako element „nadbudowy” systemu kontrolowania
demokracji.
Partia Politycznej, a raczej Ruch Politycznej
Poprawności ma dość długa historię. Ostatnio wykorzystywany był przez Hillary
Clinton do celów propagandy wyborczej. Ruch ten zaczął się na uniwersytetach,
na których profesorowie kierunków nauk nazwijmy je „liberalnych”, takich jak
psychologia, socjologia, historia itp. poczuli się oszukani w swojej ważności i
dochodach w stosunku do profesorów nauk ścisłych, jak matematyka, fizyka,
inżynieria i medycyna. Tak się składa, że studenci którzy wybrali studia
„liberalne” zauważyli zbieżność interesów z „liberalnym” ciałem pedagogicznym.
Ta grupa ludzi po ukończeniu studiów przejęła stanowiska w strefie propagandy,
czy w tak zwanych „mediach”, czyli prasie i TV. W przeszłości, kiedy komunizm
jeszcze istniał, byli zwolennikami walki klasowej. Najbardziej odpowiadał im
Trockizm, jako że zakładał rewolucję światowa, w której nasi młodzi ludzie
chcieli odegrać wiodącą rolę. Po upadku
ZSSR i z tym większości partii komunistycznych na świecie, grupa „postępowych”
amerykańskich idealistów porzuciła trockizm, jako przewodnią ideologię i
wymyśliła inne kierunki walki wyzwoleńczej. Ostatnio grupa ta walczy o prawa kobiet, które
są upośledzone w swojej dążności do kariery zawodowej, o równouprawnienie ludzi
o różnych skłonnościach seksualnych i o innym kolorze skóry niż biały. Jakież było zdumienie Hillary Clinton i jej
wyznawców, kiedy się okazało, że w wyborach prezydenckich Hillary nie uzyskała
wystarczającej ilości głosów, mimo, że cała maszyna propagandowa starła się
zdyskwalifikować Trumpa jako rasistę, homofoba i szczypiącego kobiety w
pośladki. Prawdę mówiąc wolne wybory są ostatnia ostoją amerykańskiej
demokracji. Można by powiedzieć, że poplecznicy Hillary Clinton, a właściwie
istniejącej sitwy, która ma duże finansowe interesy w utrzymaniu istniejącego
układu, „obudzili się z ręką w nocniku”. Obawiam się jednak, że w przyszłości,
jeśli ilość ludzi na zasiłkach rządowych przekroczy ilość ludzi pracujących,
może się zdarzyć, że pewna forma komunizmu zostanie wprowadzona w USA drogą
demokratyczną.
Unieważniono
Pierwszy Dodatek Do Amerykańskiej Konstytucji
Wolność słowa została nam odebrana,
szczególnie tym, którzy pracują w rządowych instytucjach i uczelniach. Nikt nie
chce się do tego przyznać, że pierwszy dodatek do Amerykańskiej Konstytucji został po cichu
unieważniony. Możemy, co prawda, zgodnie z dodatkiem Nr. 2 kupić pistolety i karabiny maszynowe, ale nie
wolno nam otwarcie mówić to, co myślimy, szczególnie, jeśli to myślenie może
być uważane za ksenofobiczne, homofobiczne, rasistowskie, obrażające uczucia
kobiet albo je poniżające w spojrzeniach lub intencjach. Zastraszeni
uniwersyteccy profesorowie są spędzani jak owce na kilkugodzinne zebrania na
których są „szkoleni” co im wolno mówić a co niewolno w stosunku do studentów
albo kolegów. Słuchacze są poinformowani, że jeśli wykryją niewłaściwe intencje
( nie koniecznie fakty) któregoś z członków fakultetu to winni natychmiast
sporządzić odpowiedni donos do vice-rektora, odpowiedzialnego za polityczną poprawność na Uniwersytecie.
Terror ten jest efektywny, jako że konsekwencje są poważne i mogą się skończyć
usunięciem z Uniwersytetu. Szkoły te straciły ich najbardziej istotną wartość,
jaką jest wysoka jakość nauki i nauczania. Jakość została zastąpiona Polityczną
Poprawnością. Powstały nowe katedry, o których kilkanaście lat nikomu się nie
śniło. Niestety ukończenie tych absurdalnych kierunków studiów jak nauka o
feminizmie, homoseksualizmie, rasizmie, Islanofobii i xenofobii, misogyny i temu podobnych a trudnych do wymówienia nie
gwarantuje zatrudnienia, jako że jeszcze nie ma w USA „nakazów pracy”, które
istniały w systemie sowieckim.
Oto
co napisał Rektor dwu Uniwersytetów.
„Polityczna
poprawność jest najważniejszym wrogiem wolności myśli w dzisiejszej edukacji.
Ona podważa nasza zdolność do przyjmowania, przekazywania i przetwarzania
wiedzy. Polityczna poprawność ogranicza zróżnicowanie idei przez ideologiczną
koncentrację raczej na odcieniach
obrazu niż na samym obrazie”.
Michael Schwartz, Rektor - emeritus, Kent
State University i Cleveland State University
Kto z
Politycznej Poprawności ma korzyść a kto stratę?
Tracą przede wszystkim studenci, którzy dali się nabrać na fałszywą
„naukę” i fałszywe cele ruchu PP.
W następnej kolejności, tracą Uniwersytety tworząc fakultety z
nieprzydatnymi w praktyce politycznie poprawnymi kierunkami.
Traci społeczeństwo, czyli my wszyscy, jako że koszt studiów dla
wszystkich studentów wzrasta w proporcji do zatrudnienia dobrze płatnych
specjalistów od Politycznie Poprawnego zachowania.
Kto zyskuje? Zyskuje „nadbudowa” finansowej oligarchii, czyli:
Zyskują profesorowie i konsultanci „wiedzy” o Politycznej Poprawności.
Zyskuje polityczna koteria, kto ktokolwiek nią jest, która może używać
otumanionych studentów do własnej politycznej gry, jak to miało miejsce w
czasie i po ostatnich wyborach prezydenckich w US.
W sumie olbrzymie inwestycje, jakie oligarchia uczyniła w polityczną
nadbudowę, czyli w propagandę poprzez różnego rodzaju „media” rzucone zostały w
błoto, czyli wszyscy udziałowcy obudzili się nagle „ z ręka w nocniku”. Przeciętni
ludzie pracy w tym także kobiety, tym razem nie dali się oszukać. Nie
zachłysnęli się słowem „misogyny”, którego nie słyszeli od matki czy ojca. Wiara Oligarchów i ich
„instrumentów propagandy”, że mają niezawodną metodę na wieczną kontrolę nad
społeczeństwem, bez przerywania jej błogiego snu, została zachwiana. Już widzę
nerwowe zamówienia do „trustów mózgów”, aby intelektualiści z American
Enterprise Institute i temu podobnych wymyślili coś nowego. Nie znaczy, że
Oligarchia została kompletnie pokonana. Zobaczymy jaki kamuflaż przyjmie w
przyszłości? Wiele lat temu, kolega z PRL-u powiedział o komunistycznej
ekonomii, że: „Prawa wartości nie da się wydymać”. Prawda jest jednak naga i dla
Oligarchii smutna, że mimo wielu prób przez „wybitnych finansowych specjalistów”,
także tu w Ameryce prawa wartości, nie uda się wydymać....na dłuższą metę. Znaczy
to po chłopsku, że „nie można żyć w nieskończoność na kredyt, za pieniądze oparte o świeże powietrze, ale
próbować trzeba”. Czyli po rosyjsku , стараться нада.
Jan Czekajewski