Po powrocie z Anglii i nabraniu prymitywnej elokwencji w języku angielskim, zacząłem szukać kontaktów w celu rozszerzenia mej znajomości krajów znajdujących się w okowach imperialistów.
Pracowałem wtedy, do późna wieczór, w Zakładzie Urządzeń Radiofonicznych we Wrocławiu na ul Prosa 53, gdzie dzisiaj mieści się wydział architektury i piechotą wracałem do wynajmowanego pokuju od pani Żelewskiej, na ul Powstańców Śląskich, dzisiaj naprzeciw Hotelu Wrocław. Był to jeden z oryginalnych domów niemieckich na tej ulicy, który się ostał cały w czasie obrony Festung Breslau. Pokój ten wynająłem w trybie przyspieszonym, po tym jak mój wuj, Eugeniusz Woyczyński wyrzucił mnie, w sposób dramatyczny, z mieszkania na ul. Smoluchowskiego, gdzie mieszkałem przez pierwsze 4 lata mych studiów, z łaski mej ciotki Otyli, . Bezpośrednią przyczyną konfliktu z wujem była wizyta pewnej Częstochowianki, która zaprosiłem do Wrocławia w celach bliższego zapoznania. Panienka ta, nazwisko i imię uleciało już mej starczej pamięci, zamieszkała tymczasowo w mieszkaniu mego kuzyna Marka Czekajewskiego z Radomska, ale zaprosiłem ją na Smoluchowskiego w celach towarzyskich, jak najbardziej (niestety) moralnych. Zamierzaliśmy w jej towarzystwie, razem z kolegą Andrzejem Witkowskim, odkorkować flaszkę wina jabłkowego, wzbogaconego spirytusem. Kiedy mój wuj zobaczył ową panienkę w towarzystwie dwóch młodzian, wypadł z nerwów, chyba z zazdrości i wskazując palcem wskazującym na drzwi wejściowe, wyraził się ubliżająco: Paszoł Wont!!!. Tutaj nie jestem pewien, czy wujek położył akcent na końcową literę „t”.
„Jak chcecie sobie sprowadzać kurwy, czyli wulgarnie, panie lekkich obyczajów, to nie do mego domu, tylko do hotelu”, wuj perorował. Widocznie myślał kategoriami sanacyjnymi, gdzie były takie hotele do wymienionych celów. Zachowanie wuja bardzo mi ubliżyło, gdyż wizyta panienki częstochowskiej była niewinna, gdyż owa panienka mym zalotom się nieprzyzwoicie opierała. No ale wuj Eugeniusz nie znał szczegółów, co go do pewnego stopnia tłumaczy. Niemniej użycie zwrotu w języku naszych wschodnich sąsiadów, dolało oliwy do ognia i następnego dnia, z ogłoszenia, wynająłem w trybie przyspieszonym pokój u Pani Żelewskiej, na ulicy Powstańców Śląskich. Pani Żelewska była jak się okazało Niemką, która musiała mieć polskie korzenie. Po Niemców przeprowadzce z Wrocławia w kierunku zachodnim, jej matka zamieszkała w Berlinie, a córka została we Wrocławiu. Pani Żelewska była osobą dość atrakcyjną, w średnim wieku, która po kąpieli, ubrana w luźny szlafrok, zaczęła mi robić jakieś nieprzyzwoite sugestie posuwając mi do obejrzenia „sprośne”, stare niemieckie czasopisma pornograficzne i wyraźnie oczekiwała komentarzy. Ja jednak zrozumiałem, że jeśli poddam się czarowi hitlerowskiej propagandy, czyli je „skomentuję”, to drzwi wejściowe dla innych znajomych dziewcząt będą zamknięte. Nie pozostawało mi nic innego jak udawać naiwnego dziewica ( rodzaj męski od dziewicy) czyli, w języku potocznym, głupka.
Panie Żelewska miała jednak dobre serce, a może poczucie winy za naród z którym się, jak mi się zdaje, identyfikowała. Na soboty i niedziele zapraszała do siebie pewna kobietę, prawdopodobnie z jakiegoś domu opieki, byłą więźniarkę obozu dla kobiet w Ravenbruk, na której zbrodniarze hitlerowcy przeprowadzali eksperymenty medyczne w celu poprawienia rasy germańskiej. Był to dla Żelewska duży wysiłek, jako że nie miała samochodu ( nikt z nas nie miał) i kobieta ta spała wtedy w wąskiej kuchni na rozkładanym łóżku. Na marginesie musze wspomnieć, że cale mieszkanie składało się z dwu pokoi, łazienki i wąskiej kuchni. Przeżycia tej kobiety i uszkodzenia wywołane zbrodniczymi operacjami pomieszały jej zmysły. Niestety po jakimś czasie kobieta ta zaczęła oskarżać samą Panią Żelewską, że chce ją zamordować, Jej dalsze wizyty u Żelewskiej stały się niemożliwe.
No ale wróćmy do Finlandii.
Po pracy, zwykle koło godziny 20.00 idąc do domu wpadałem do klubu studenckiego „Pałacyk”. Tam mieściła się kawiarnia studencka i grał zespół jazzowy do tańca. W pewnym okresie czasu, w roku 1959-60 zespołem tym był dobry zespół amerykański, który nazywał się „New York Jazz Quartet”. Jak się wydaje ambasada amerykańska sponsorowała ich granie, gdyż nie spodziewam się, aby klub studencki ‘Pałacyk” miał pieniądze na ich opłacenie. Klub ten przyciągał studentów uczelni wrocławskich a także osoby w ten czy inny sposób związane z uczelniami. Pewnej nocy spotkałem tam grupę „dyrektorów” Fińskiego Związku Studentów, którzy już mocno podpici, pragnęli dalej się bawić, ale wyczerpała im się gotówka. Zaproponowałem im pomoc w tej dziedzinie proponując polskie złote za miesięczne zaproszenie do Finlandii z pokryciem kosztów pobytu, na co Finowie chętnie przystali. Szybko popędziłem do domu i przyniosłem im kilka tysięcy złotych, które chowałem w szafie między bielizną. Były to pieniądze zarobione przy sprzedaży szlifierek do protez dentystycznych, które potajemnie produkowałęm w godzinach pozasłużbowych. Finowie byli zdziwieni, że nie żądałem pokwitowania, aczkolwiek była to suma dość znaczna i równoważna kilku miesiącom pracy asystenta politechniki. Po miesiącu otrzymałem od nich list z zaproszeniem do Helsinek. Był to dokument imponujący z wielką pieczęcią i robiący odpowiedzenie wrażenie na paszportowych biurokratach. Na podstawie tego zaproszenia uzyskałem łatwo wizę Fińską i Szwedzką, jako że po pobycie w Helsinkach zamierzałem jechać do Szwecji, do Uppsali, w ramach wymiany ze studentem matematyki, Leifem, którego gościłem uprzednio we Wrocławiu.
Z zaproszeniem tym udałem się do Janusza Pelca, kuzyna Karola, który kierował biurem podróży Związku Studentów Polskich i poprosiłem o pomoc w otrzymaniu paszportu, podobnie jak to miało miejsce w roku 1958, przy wyjeździe na wykopki kartofli do Anglii.
Paszport mi Janusz Pelc załatwił i pod koniec sierpnia znalazłem się w Helsinkach. Podróż odbywała się pociągiem przez Wschodnie Niemcy, Berlin. Istad, Stockholm i promem to Turku, kontynuując pociągiem do Helsinek. W Stockholmie, jak sobie przypominam, padał deszcz i usiałem czekać kilka godzin na mały prom płynący do Turku w Finlandii. Schroniłem się w budynku poczty, w pobliżu portu i wyjąłem bochenek chleba i osełkę masła, które to wiktuały wiozłem z Polski. Popijając wodą zgotowałem sobie obiad. Czułem się zawstydzony swoją biedą, szczególnie widząc uśmieszki przechodzących koło mnie Szwedów. Butelkę wódki, jaką wiozłem ze sobą zostawiłem na później, jako nieodzowny środek ułatwiający kontakty towarzyskie. Jak się wkrótce okazało, butelka wódki pozwoliła mi nawiązać kontakt towarzyski z jednym niemieckim studentem i urodziwą Finką, podróżującymi tym samym promem. Niestety Finka po kilku kieliszkach zsunęła się pod stół i zabawa się skończyła obawą, że się już więcej nie obudzi.
W Helsinkach spotkałem mych znajomych „dyrektorów” Związku Studentów Fińskich, którego jednego nazwisko pamiętam. Był nim Penti Mahlameki, Prezydent całego Stowarzyszenia, czyli ichniego ZSP. Umieszczono mnie w domu akademickim i dostałem kupony do stołówki studenckiej. Poprosiłem ich także o glejt w postaci listu, który w języku jakim on się porozumiewają, czyli fińskim, instruował organizatorów wszystkich zabaw studenckich, że winni mnie, ważnego przedstawiciela Studentów Polskich, wpuszczać na zabawy bez opłaty. W czasie jednej z takich studenckich potańcówek poznałem córkę konsula włoskiego, która z kolei poznała mnie z żoną ambasadora włoskiego w Finlandii. Była nią atrakcyjna Polka, Pani Tyszkiewicz, chyba hrabina. Pani Hrabina Tyszkiewicz zaprosiła mnie do ich ambasadorskiej rezydencji gdzie przy winie Chianti przekonywałem ją o wyższości ustroju socjalistycznego nad kapitalistycznym. Pani Ambasadorowa Tyszkiewicz obiecała mi, że jak wrócę do Helsinek ze Szwecji to zorganizuje dla mnie przyjęcie, gdzie będę mógł poznać wielu ludzi z „wyższych kapitalistycznych sfer” i ich przekonać do wyższości socjalizmu. Propozycji nie wykorzystałem, bo do Helsinek z Uppsali nie wróciłem. Pozycja w Instytucie Fizyki, jaką mi zaoferował profesor Per Arno Tove była ciekawsza, niż praktyka w fabryce kabli elektrycznych, Finska Kabelfabriken, jaką załatwił mi Profesor Jauhianinen z Politechniki w Hielsinakch, który zainteresował się moją osobą. Wałęsając się po Helsinkach natknąłem się w słynnym miasteczku uniwersyteckim Otaniemi na grupę wysoko postawionych sowieckich turystów, którzy słowiańskim zwyczajem zaprosili mnie na obiad. Jeden z nich okazał się głównym architektem warszawskiego Pałacu Kultury im. Józefa Stalina.
Z innych ciekawostek, które zostały w mej pamięci z pobytu w Helsinkach, to przygoda w samoobsługowym barze. Jak wiadomo język fiński jest jedynym w swym rodzaju i cechują go bardzo długie słowa, które Polakowi trudno wymówić lub zapamiętać. W barze były dwa okienka. W jednym się zamawiało i płaciło, w drugim odbierało potrawę. Nad okienkami wisiała wielka tablica z jadłospisem. Przy zapłacie trzeba wymienić było nazwę potrawy. Ponieważ długich słów nie mogłem zapamiętać, zamówiłem jedną z „krótkich” potraw. Kobieta przy kasie się zapytała, po angielsku, czy ma być z kartoflami, czy bez? Ja odpowiedziałem, że bez. W tym była moja pomyłka. Kiedy zjawiłem się przy okienku, gdzie wydawano zamówione potrawy, otrzymałem talerz z jakimś szarym płynem. Zacząłem go jeść łyżką stołową, dziwiąc się smakowi, a raczej jego braku. Z kuchni wychylił się kucharz i jego pomocnik obserwując mnie bacznie. Zorientowałem się, że był to sos do kartofli. Nigdy nie zdarzył im się klient, który jadł sam sos. Byłem nim ja.
W czasie mego pobytu w Helsinkach, zadzwonił do mnie mój przyjaciel Karol Pelc, ze smutną wiadomością, że Profesor Stefan Bincer, mój mentor umarł. Jego sugestią było abym nie spieszył się z powrotem, bo nie ma do czego, jako że Zakład Urządzeń Radiofonicznych prawdopodobnie zostanie rozwiązany.
Po miesiącu pobytu w Helsinkach. udałem się, zgodnie z planem, do Uppsali. W drodze zatrzymałem się na noc w Turku, aby złożyć wizytę biednej Fince, aby sprawdzić czy uprzednie szkody wywołane wódką nie przeszły u niej w stan chroniczny. Okazało się, że była w pełnej władzy swych fakultetów. Pomny jej tamtej słabości, wódki żeśmy tej nocy nie pili.
Następny przystanek: Uppsala, Szwecja.