Saturday, October 29, 2005

Przedmowa do ksiązki Wiktora Rebacza: Zasady Bezpiecznego Biznesu

Konflikt miedzy władcą, reprezentowanym przez poborcę podatkowego i producentem sięga czasów zamierzchłych. Już w starożytnym Egipcie nadgorliwi poborcy podatkowi ścigali i torturowali chłopów którzy nie wywiązywali się z obowiązkowych podatków w naturze. Dowodem tego jest tablica kamienna, znaleziona w XIX wieku, z napisami w języku greckim a także hieroglifami egipskimi, znana pod nazwą ”Kamień z Rosetty”. Nazwa tej tablicy pochodzi od nazwy miasta Rosetta, w pobliży Aleksandrii, w Egipcie, gdzie ją znaleziono.
Tablica ta stała się sławna, ponieważ pierwszy raz znaleziono ten sam tekst napisany zarówno greka jak i hieroglifami. Pozwoliło to odczytać tajemnice pisma hieroglifowego jakim pisano w starożytnym Egipcie. Ciekawym jest również, że tablica ta była kiedyś umieszczona na bramie do świątyni i napis głosił, że „podatnik” uciekający przed poborcami podatkowymi, jeśli przekroczy tą bramę jest bezpieczny, a poborcy winni się zatrzymać i nie wolno go dalej ścigać. Jak widać już w Starożytnym Egipcie istniało pojęcie „raju podatkowego” i świątynie cieszyły się takimi przywilejami. Od tego czasu niewiele się w stosunkach miedzy poborcami podatkowymi i przedsiębiorcami zmieniło. W Ameryce świątynie są także zwolnione od podatków , jak i darowizny na ich korzyść .
Nie jest moim zadaniem krytykować albo chwalić książkę Pana Rębacza, gdyż sytuacje w niej opisane są dla mnie w dużej mierze obce, jako że z Polski wyjechałem lat temu 40 i moja działalność jako przedsiębiorcy przypada na okres czasu jaki spędziłem w Stanach Zjednoczonych. Niemniej sporadyczne rozmowy polskimi przedsiębiorcami a także wiadomości z polskich gazet, utwierdzają mnie w przekonaniu, że Polska ma fatalny klimat dla rozwoju drobnej przedsiębiorczości. W moim przekonaniu drobna przedsiębiorczość mogłaby być zarzewiem dla odrodzenia rdzennie polskiej gospodarki, jako że drobni przedsiębiorcy są silnie emocjonalnie związani z Polska i nie zwiną żagli jeśli wiatr koniunktury zmieni kierunek. Natomiast wielkie firmy międzynarodowe, na jakie stawiały wszystkie post komunistyczne rządy, nie maja żadnego przywiązania do kraju w którym działają i mają gotową strukturę i plany, które umożliwiają im przeniesienie działalności w odlegle, bardziej dogodne dla zysku, strony świata. Także, wielkie firmy na ogół posługują się zautomatyzowana produkcja i nie zatrudniają dużej ilości bezrobotnych, których w Polsce nie brak.
Powodem stagnacji w dziedzinie drobnej wytwórczości jest niesprzyjający klimat prawny jak a także wrogie do przedsiębiorców nastawienie społeczeństwa
W gazetach polskich pojawiają się notatki, że taki czy inny dyrektor spółki akcyjnej z udziałem Państwa został postawiony przed sądem i skazany na karę wiezienia za „niegospodarność”. Proszę zauważyć, że skazano go nie za kradzież, oszustwo podatkowe tylko za błąd w sztuce zarządzania, inaczej za własne nieuctwo albo głupotę. W Ameryce, w wypadku błędnych decyzji, które szkodzą firmie i akcjonariuszom, rada nadzorcza wyrzuca prezesa. Zarzut kryminalnego przestępstwa odnosi się tylko do ludzi, którzy z rozmysłem podejmują decyzje szkodliwe dla spółki a korzystne dla ich interesów..
Koncepcja karania kryminalnego za „niegospodarność” jest podobna do metody kierowania przemysłem w Sowietach w okresie leninowskim i stalinowskim. Wtedy tez, wielu dyrektorów zakładów przemysłowych postawiono „pod stienku” i rozstrzelano pod zarzutem sabotażu, kiedy w gruncie rzeczy zawinili oni brakiem talentu organizacyjnego albo nie mogli wypełnić nierealnych, narzuconych im, planów produkcyjnych.
Należy się dziwić ludziom, którzy w takim klimacie prawnym, godzą się być dyrektorami spółek państwowych udziałem kapitału państwowego.
Wiezienia polskie są przepełnione ludźmi, którzy popełnili wykroczenia podatkowe. Jest to metoda z gruntu błędna, jako że więzienie winno być ostatecznym środkiem przy przestępstwach, które nie zagrażają ładowi społecznemu. W większości wypadków kary pieniężne mogą być wystarczające dla skorygowania i odstraszenia przedsiębiorców, którzy nie przestrzegają przepisów administracyjnych. Uwiezienie karze nie tylko przedsiębiorcę ale również społeczeństwo i to dwukrotnie, raz że utrzymanie więźnia kosztuje budżet państwa a dwa, że uwiedziony przedsiębiorca jest usunięty z produkcyjnej czy handlowej działalności, przestaje sam płacić podatki i zwalnia ludzi których zatrudniał. Ludzie ci jako bezrobotni także przestają płacić podatki i zaczynają pobierać zasiłki. Niektórzy z nich zdesperowani uciekają się do czynów kryminalnych, co przyczynia się dla dodatkowych kosztów społecznych.
Tutaj winem wyjaśnić społeczną wartość przedsiębiorcy , człowieka który nie z najmu ale z własnej inicjatywy, w trudnych warunkach, często z minimalnym kapitałem podejmuje się działalności handlowej czy produkcyjnej. Ludzie tacy nie rodzą się zbyt często, o czym zresztą autor tej książki także wspomina.
Przedsiębiorców nie da się wyszkolić na uczelniach, chociaż niektóre z nich niemrawo próbują. Talent przedsiębiorcy jest podobny do talentu wynalazcy albo artysty. Talent jest wrodzony, nauczyć można tylko metod jego wykorzystania. Zwykle nie są to ludzie wykształceni na najlepszych uniwersytetach handlowych, często bez żadnego formalnego wykształcenia. Są to ludzie czynu, niespokojni , obdarzeni dużą wyobraźnią i zdolni do podejmowania ryzyka. W każdym społeczeństwie jest wielu ludzi, także wysoko wykształconych, którzy zlecone zadania wykonują z perfekcja. Najważniejsze jednak jest jakie zadanie dać tym fachowcom do wykonania. Ci, którzy wynajdują nowe zadania dla innych są , w cyklu produkcyjnym, najbardziej cenieni. Są nimi właśnie indywidualni przedsiębiorcy. Jedni z nich zajmują się produkcja nowych lęków przeciwrakowych, inni zarabiają na wyprzedaży bubli że zbankrutowanych sklepów a jeszcze inni sprzedają gorące parówki czy pierogi. Niestety ani Rząd ani polskie społeczeństwo, nie chce docenić wartości tych ludzi. W oczach przeciętnego Polaka ludzi tych porównuje on do złodziei, bo przecież , w jego pojęciu, bez kradzieży nie można się dorobić takich samochodów czy willi. Prasa syci polskie społeczeństwo przykładami aresztowań handlowców i producentów, czując że na takie wiadomości jest zapotrzebowanie społeczne. Ciekawe jest jednak, że prasa i media nie wiele wspominają o wykroczeniach wielkich koncernów międzynarodowych, gdyż z nimi trudno się przeciętnemu Polakowi identyfikować i porównywać. Łatwiej jest być zawistnym w stosunku do przysłowiowego Kowalskiego z którym razem chodziło się do szkoły i który na świadectwie miał same trojki z minusem, a który dzisiaj „niesprawiedliwie” jeździ nowym Mercedesem.
Obserwując społeczeństwo amerykańskie doszedłem do wniosku, że sukces Ameryki polega na specyficznej selekcji ludzi którzy ją skolonizowali. Na początku byli to niespokojni, odważni ludzie, którzy emigrując wiedzieli, że już nigdy nie zobaczą swych bliskich i że długa podroż żaglowcem po burzliwym Atlantyku może się skończyć śmiercią w otchłaniach oceanu. Niemniej podejmowali te ryzyko i niebezpieczeństwa, które na nich czyhały na ziemi amerykańskiej.
Później pojawiły się inne grupy emigrantów, którzy nie byli zadowoleni miernota życia pod jarzmem potentatów europejskich. Ostatnio napływają emigranci z Azji i ci stanowią dużą grupę tych którzy zamiast zadowolić się praca najemna, zakładają własne firmy, począwszy od sklepików w opanowanych przez gangi dzielnicach murzyńskiego getta do firm konsultingowych w dziedzinie bankowości i programowania. Potomkowie pionierów z Europy, ale także potomkowie Afrykańskich Niewolników wychowani we względnym komforcie nie kwapią się do ryzyka związanego z prowadzeniem własnego interesu.
W sytuacji polskiej, istnieją potencjalni przemysłowcy, jednakże, jak wynika z książki Pana Rebacza, zarówno przepisy prawne jak i opinia społeczna nie zezwala im na rozwiniecie skrzydeł. Ludzie ci są często zmuszeni do opuszczenia kraju , pozbawiając Polskę najcenniejszego elementu ekonomi, czyli źródła inicjatywy Inni, zdegustowani przeciwnościami rezygnują z jakiejkolwiek działalności..
W okresie PRL-u ludzie z inicjatywą stanowili zagrożenie dla systemu władzy w którym uległość stanowiła największą zaletę. W takim systemie ludzie spolegliwi byli promowani na wysokie stanowiska. Występowała wtedy negatywna selekcja personelu rządzącego. Dzisiaj, kiedy system upadł pod ciężarem własnej miernoty, należy dać szansę tym którzy wymyślą cos nowego.
Od tego czy przyszły polski Rząd i społeczeństwo to zrozumie i zniesie restrykcje dla rozwoju ludzkiej inicjatywy, czy tez wzmoże kontrole i podniesie podatki, zależeć będzie czy Polska podniesie się z biedy czy tez zostanie na długie lata biednym popychadłem Europy.
Jan Czekajewski
USA

Co mogli zrobiĆ Alianci dla ratowania Żydow?

Z okazji 60 rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz, często pada pytanie,
czy Polacy, Amerykanie, Anglicy, Rosjanie mogli cos zrobić dla ratowania Żydów?
Ostatnio, często w prasie anglojęzycznej pojawiają się oszczerstwa, że Polacy milczeli, kiedy odbywała się tragedia żydowska a nawet sabotowali informacje na ten temat płynące z okupowanej Polski. Jest to wierutne kłamstwo w świetle pamiętników Jana Karskiego i Jana Nowaka Jeziorańskiego, którzy w czasie wojny, na zlecenie władz Polski Podziemnej, przemycili do Londynu i Nowego Jorku mikrofilmy o zbrodniach hitlerowskich na Żydach. Emisariusze ci rozmawiali na ten temat osobiście z Premierem Wielkiej Brytanii, Churchillem i Prezydentem USA, Roosveltem.

Wedle mych spekulacji, pole manewru Aliantów było bardzo ograniczone.
Rosjanie byli uwikłani w mordercza wojnę z Niemcami i tylko cudem, dzięki idiotycznym decyzjom Hitlera tej wojny nie wygrali. W swych pamiętnikach, Generał niemiecki Gehlen, szef wywiadu armii niemieckiej na froncie wschodnim, pisze, że proponował Hitlerowi, aby stworzył niepodlegle Państwo Ukraińskie, które sprzymierzone z Niemcami walczyłoby z Sowietami. Ukraińcy za cenę niepodległości, byli skłonni przyłączyć się do Hitlera i to przeważyłoby szanse wygrania wojny na korzyść Niemców. Na przeszkodzie stał fakt, że Ukraińcy byli Słowianami i na niepodległą Ukrainę, nawet sprzymierzona,
Hitler się nie zgodził. Rosjanie, którzy w milionach dostali się do niemieckiej niewoli, byli systematycznie zagładzani. Przypuszczać należy, że dużo więcej Rosyjskich jeńców wojennych zginęło z głodu niż Żydów w komorach gazowych. Zbrodnicze traktowanie rosyjskich jeńców widziałem, jako dzieciak, w Częstochowie.
Dla Rosjan sprawa Żydów w czasie wojny była naturalnie drugorzędna, jako że jeśliby wojnę przegrali to Rosjanie skończyli by podobnie jak Żydzi, jako, że Hitler nie ukrywał swych planów co zamierzał zrobić że wszystkim Słowianami,
Pozostaje wiec Wielka Brytania, której życie wisiało na włosku, nie tylko kiedy groziła jej inwazja niemiecka, ale prawie do końca wojny. Obawy były, że Hitler i Rosjanie mogą zawrzeć oddzielny pokój co skończyłoby się porażką Anglii i USA.
Ze strategicznego punktu widzenia wojna z Niemcami była totalna. Niemieckie miasta zostały obrócone w gruzy i setki tysięcy cywilnych Niemców zginęło od alianckich bombardowań. Obłędny plan niemiecki mordu na Żydach, ze strategicznego punktu widzenia nie wzmacniał pozycji niemieckiej, ale ją pogarszał. Skoncentrowanie Żydów w Gettach powodowało ich eliminacje z niemieckiej gospodarki, czyli osłabienie niemieckiego potencjału wojennego.
To samo dotyczy obozów koncentracyjnych jak Auschwitz., które wymagały nadzoru i eliminowały strażników z walk frontowych. Alianci poza bombardowaniem miast niemieckich nie mieli innej formy nacisku. Gdyby zagrozili Niemcom, że ich wymordują po wojnie tak jak oni mordują Żydów, wtedy wzmógł by się opór niemiecki i wojna by się przedłużyła.
Poza argumentami wyżej wymienionymi należy wspomnieć, że Alianci Zachodni nie byli specjalnie zainteresowani morderstwami przez Niemców na polskich Żydach. Od czasu odkrycia grobów polskich jeńców w Katyniu, i zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z Polskim Rządem w Londynie w kwietniu 1943r Anglicy byli bardzo źli na Polaków, że podnieśli ta sprawę publicznie, zagrażając w ten sposób interesom angielskim przez oskarżanie sojusznika jakom był Stalin, który był nieodzowny dla wygrania wojny.
Po tych wypadkach stosunki miedzy Anglikami i Rządem Polskim były prawie że wrogie, jak można wnioskować z pamiętników Karskiego i Jana Nowaka Jeziorańskiego.
Na dodatek, wielu żołnierzy Armii Andersa, składającej się w dużej części z byłych mieszkańców ziem zagarniętych przez Sowiety, po wiadomości o zbrodni sowieckiej w Katyniu i ugodzie Aliantów na zagarniecie przez Sowiety polskich ziem wschodnich, sympatyzowało z idea wycofania się Polaków z wojny.
W oczach Anglików, taka postawa równała się że zdrada.

Żydzi, w owym czasie, nie byli uważani przez Aliantów za osobny naród, byli po prostu w większości Polakami wyznania Mojrzeszowego, a jako Polakom nie należały im się specjalne względy. Oczywiście Alianci walczyli o wygrana wojnę i zwycięstwo nad Hitlerem. Gdyby angażowali w to humanitarne emocje ich efektywność w wojnie byłaby zmniejszona. Polscy Żydzi byli jedynie pionkami w strategicznej grze o wygranie wojny z Hitlerem.

Z ludzkiego punktu widzenia, Holocaust był wielka tragedia dla całej żydowskiej grupy etnicznej, szczególnie, że mord został popełniony przez ludzi, którzy szczycili się najwyższą kultura w Europie. Natomiast z globalnego punktu widzenia, mord na Żydach był tylko małą częścią ofiar II Wojny Światowej, które wyniosły około 60 milionów ludzi w tym 20 milionów obywateli byłego ZSSR.

Jan Czekajewski
Członek Polskiego Instytutu Naukowego w N.Y (PIASA)

Thursday, October 27, 2005

Kartki z Pamietnika o Zagładzie Żydow Częstochowskich

Columbus, Ohio, USA, 24 październik 2005

O Zagładzie Żydów Częstochowskich

Z okazji zbliżających się „Zaduszek”, pięknego święta , kiedy odwiedza się groby i wspomina zmarłych, należałoby także wspomnieć o współobywatelach religii żydowskiej, którzy zostali zamordowani przez niemieckich okupantów w poprzednim miesiącu , październiku roku 1942.
Tak się złożyło, przez przypadek lub przez diabelskie wyrachowanie , ze niemieccy hitlerowcy wybrali październik, miesiąc kiedy Żydzi zaczynają swój Nowy Rok, jako miesiąc masowego ich unicestwienia w Częstochowie. Ojciec mój Franciszek Czekajewski, urodzony w Przedborzu w roku 1890, pracował wtedy jako urzędnik w częstochowskiej papierni mieszczącej się przy ulicy Krakowskiej. Ponieważ tyły terenów papierni wychodziły na stacje kolejową gdzie ładowano Żydów do wagonów bydlęcych w drodze do komór gazowych Oświęcimia, obserwował ich tragedie i opisał emocjonalnie, w pamiętniku który pisał w czasie wojny.
Postanowiłem sięgnąć do tego pamiętnika i opublikować te właśnie strony, odnoszące się do „likwidacji” Getta w Częstochowie, dokumentujące słowami mego ojca współczucie jakie okazywał a także cierpienia Polaków- Katolików, którzy w tym samym czasie, sami byli wyznaczeni przez Niemców jako następni w kolejce do pieca krematoryjnego, po ich uprzednim zagłodzeniu i zniewoleniu. Pokazanie prawdy jest o tyle ważne, że nowa generacja Polaków nie zna historii tamtych czasów a to co podaje, ostatnimi laty, polska, a także zagraniczna, prasa o okupacji hitlerowskiej jest często wierutnym i tendencyjnym fałszerstwem. Polacy są perfidnie obwiniani o współpracę z Niemcami w Żydów zagładzie, a sama Polska przedstawiana jako kraj. Antysemitów. Najbardziej obelżywe dla mnie jak i dla pamięci mego ojca, są obelgi i fałszerstwa pisane w niektórych polskich gazetach i czasopismach, szukających każdej okazji aby zohydzić młodej generacji historie własnego kraju i zachowanie ich przodków w okresie II Wojny Światowej.
Być może opublikowanie tych trzech stron pamiętnika, pozwoli przeciwstawić się fali oszczerstw, które gotują dla nas media.

Pozostaje z szacunkiem,

Dr.inz. Jan Czekajewski
Członek Polskiego Instytutu Naukowego w N.Y. (PIASA),USA
E-mail: janczek@aol.com

Pisze Franciszek Czekajewski:
-98-
4.X.1942 r.
Dziś w rannych godzinach odszedł ż Częstochowy 5-ty z kolei, kilkutysięczny transport Żydów wysiedlonych z naszego miasta. Ładowano ich na stacji. towarowej Warta, tuż przy fabryce, w której pracuję i miałem możliwość patrzeć na ten istotnie smutny obraz. Biedacy, porzuciwszy cały swój dobytek, idą w nieznane z małymi tobołkami na plecach do których jeszcze bardzo często zaglądają przedstawiciele władzy, zabierając z nich dosłownie wszystko co im do gustu, przypadnie, ściągają z nóg lepsze obuwie, zdejmują palta, koce, biżuterię.Idą starzy, młodzi, dzieci, te ostatnie płaczliwie kwilą na upadających ze zmęczenia barkach rodziców czy bliskich. Podwożą na wozach chorych i kaleki, a wszystko to w nie do wiary szybkim tempie, smagane biczami albo dla odmiany pałkami gumowymi. Zamyka się ich na głucho w wypchanych po brzegi (pono po 100 osób) w bydlęcych wagonach. Krążą wieści, ze wiele znanych w mieście rodzin żydowskich przed wysiedleniem skończyło samobójstwem. Transporty żydowskie, jak twierdzą, kierowani są gdzieś w okolice stacji kolejowej Małkinia.Opróżniona dzielnica żydowska czyni dziś niesamowite wrażenie, chwilami zdawać by się mogło, że właśnie tymi ulicami przeszła dżuma i zarazą swą wykosiła tu wszystkich. Otwarte okna, balkony zieją głuchą pustka swych wnętrz, wiatr targa oknami, leci szkło na chodniki i puste podwórka. I tylko od czasu do czasu widzi się żandarmów sunących wzdłuż wyludnionych ulic, względnie żołnierzy Ukraińców, utrzymujących straż w Getcie. Ciszę zamierającej dzielnicy przerywa od czasu do czasu suchy strzał karabinu zwiastujący, ze znowu ktoś tam wyzionął ducha. W omawianej tu dzielnicy zginęło pono dwu….(slowo nie czytelne, być może dwudziestu lub dwustu) Polaków, niosących pomoc Żydom, względnie próbującym jeszcze niebezpiecznego handlu, świadczą o tym wielkie zbiorowe mogiły przy ulicy Kawiej.
-99-
Narazić obserwuje się taki stan rzeczy, że niektóre fabryki i zakłady pracy zatrzymały pewien kontyngent Żydów- mężczyzn jako swych robotników, względnie fachowców, są to przeważnie zakłady należące do grupy A. W innych przedsiębiorstwach, które do ostatnich wypadków zatrudniały znaczne ilości Żydów, brak ich dał się mocno w znaki, na przykład papiernia, w której obecnie pracuję, na skutek odpływa Żydów, zmuszoną była zawiesić czynności aż do czasu jakiejś reorganizacji. Teściowie - Borkiewiczowie otrzymali oficjalne wymówienie mieszkania, które mają opuścić z końcem października.W Częstochowie i okolicy, zwłaszcza po wsiach słyszy się o masowych łapankach ludzi, których przymusowo wywożą do Niemiec. Setki podróżnych zabranych z pociągów, przybywających ostatnio do Częstochowy, również znalazło się dziś w drodze do Raichu, słowem nigdzie człek niepewny. Krążą również pogłoski o masowym wysiedlaniu Polaków z Częstochowy. Czekają nas jeszcze ciężkie chwile nim się ta okropna wojna skończy, a tu trzeba przyznać, że nic nie zwiastuje rychłego jej końca. Według oficjalnej prasy niemieckiej, od paru już tygodni toczą się niebywale ciężkie walki o Stalingrad. Są wszystkich innych odcinkach rozległego frontu wschodniego atakują bolszewicy, ale jak dotąd bez większych rezultatów.Na Kaukazie z trudem i powoli ale wciąż naprzód posuwają się Niemcy. W dalszym ciągu utrzymuje się sucha i słoneczna pogoda. Przed paru dniami rozmawiałem z Ukraińcami z okolic Połtawy, udającymi się na roboty rolne do Niemiec, powiadali, że na całej Ukrainie od paru tygodni panuje niebywała posucha. Masowy odpływ z ojczyzny tłumaczą wielka bieda, jaka się wytworzyła w zburzonych miastach i większych centrach przemysłowych Ukrainy, oraz nakazem władz, na mocy której wywożą milionowe chyba rzesze młodzieży ukraińskiej, zwłaszcza rolniczej., ze bolszewikom nie udało się doszczętnie wytępić religii
u swych obywateli, świadczą krzyżyki na piersiach moich przygodnych rozmówców.
-100-
18.X.1942 r.
Ubiegły tydzień upłynął nam częstochowianom pod znakiem masowychłapanek. Zaczęło się od kupców. Otóż na mocy jakiegoś tam zarządzenia.wezwano wszystkich kupców do stawienia się w poniedziałek do sali kina "Luna".W pewnej chwili zamknięto wszystkie wejścia i wyjścia, a na estradzie zjawił się burmistrz, obwieszczając zebranym, że Niemcy, na skutek prowadzonej wojny, potrzebują dużo rąk do pracy w ich rodzinnych stronach i dlatego zebrani tu kupcy znajdą tam szerokie pole do działania, troskliwą opiekę, odpowiednie wyżywienie, oraz wynagrodzenie. Koniec -końcem przymusowej emigracji ulegli obecni w wieku od 18 - 55 lat życia. Kiedy odpłynął transport podstępnie przychwyconych kupców, przyszłakolej na robotników fabrycznych. ,
W czwartek 15.X. o godz. 14.00 na teren kilku większych fabryk naszego miasta wkroczyło wojsko względnie żandarmeria. Według z góry przygotowanych list zabrano pokaźny odsetek młodzieży w wieku od 16 - 55 lat. Omawianym tu "brankom” towarzyszyły przygnębiające sceny. Co i rusz wzywano pogotowie aby cucić względnie ratować omdlałych i chorych. Pod bramami zamkniętych fabryk w międzyczasie zebrały się tłumy rodzin i bliskich aby chociaż w ostatniej chwili, bodaj daleka, popatrzeć na swoich. Po paru godzinach męczącego wyczekiwania rozwarły się bramy i ruszyły ciężarowe samochody pełne zrozpaczonych, naszych biedaków, odstawianych pod silną eskortą na punkt zbiorczy.Dziś właśnie w godzinach między 11- 12-odchodził na zachód transport. częstochowskich robotników wyłapanych w czwartek, oczywiście po krótkiejkwarantannie i selekcji osobistej. Zebrane tłumy rodzin tylko z daleka mogły przyglądać się odjeżdżającym.


Jan Czekajewski o Polskiej Gospodarce- Rozmawiał Lech Niekrasz



Dr inż. Jan Czekajewski, absolwent Politechniki Wrocławskiej i Uniwersytetu w Uppsali, nadto członek Polskiego Instytutu Naukowego (PIASA) w Nowym Jorku, kieruje doskonale prosperującą w Columbus, stan Ohio, firmą Columbus Instruments. Utrzymując od lat kontakt ze swoim krajem ojczystym, dr Czekajewski żywo interesuje się polską gospodarką i jej stanem po latach
tzw. transformacji ustrojowej.

Trzeba docenić swoje własne wartości


- Jest Pan laureatem fundowanej przez firmę Ernst and Young nagrody imienia Thomasa Alvy Edisona. Jakie należy spełniać kryteria, by zostać laureatem tej nagrody?
- - Przyznam, że sam się zastanawiałem, dlaczego zostałem prymusem w kategorii wysokiej technologii, ponieważ stosowana w mojej firmie technologia nie jest najwyższa. Wydaje mi się, że tym, co mogło zafrapować audytorów z Ernst and Young, był sposób, w jaki prowadzę moją firmę oraz, być może, jej geneza, która w Stanach Zjednoczonych jest na ogół niespotykana. Do Ameryki przyjechałem praktycznie bez grosza i postanowiłem wykorzystać swoje wynalazki, jakie powstały na uniwersytecie w Uppsali, nie korzystając z żadnych kredytów czy pożyczek. Dzisiaj zatrudnia ona 45 do 50 ludzi. Wartość sprzedaży w zeszłym roku wyniosła osiem milionów dolarów, ale z duzym procentowo dochodem . I tak jest od początku istnienia firmy, kiedy jedynym jej pracownikiem byłem ja sam. Dlaczego o tym mówię i jakie to ma znaczenie dla sytuacji w Polsce? Mówię dlatego, że moja sytuacja w Stanach Zjednoczonych była bardzo podobna do tej, w jakiej znaleźli się po upadku PRL-u polscy przedsiębiorcy, którzy byli tak samo goli jak ja byłem goły na początku, czyli w 1970 roku. Ale ja wykorzystałem swój kapitał umysłowy i energię, jaką wtedy miałem, do zbudowania firmy, która w swojej wąskiej dziedzinie biotechnologii oraz instrumentów do badań medycznych liczy się dzisiaj na świecie, ponieważ sprzedaję do ponad 50 krajów! Śmiem twierdzić, że podobne możliwości istniały potencjalnie również w Polsce, ale rządy tak zwane posierpniowe nie stworzyły odpowiednich warunków dla rozwoju tego rodzaju małych firm.
- Nie jest Pan jedynym polskim przedsiębiorcą, który zrobił karierę w USA. Jakiej skali potencjał finansowy, intelektualny oraz w dziedzinie know-how reprezentuje dzisiaj Polonia Amerykańska?
- Nie znam, niestety, odnośnej statystyki na ten temat ani też nie są mi znane stowarzyszenia polskich biznesmenów na terenie Stanów Zjednoczonych Jestem natomiast członkiem Polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku, zrzeszającym głównie akademików. Sądzę jednak, że Polonia Amerykańska, a zwłaszcza jej młodsza generacja, ma niewielu przedstawicieli w biznesie. Wielu jest Polaków, którzy zrobili karierę w administracji biznesu, natomiast bardzo niewielu założyło własne firmy. Wynika to do pewnego stopnia z tego, że ci, którzy wyjeżdżali w latach sześćdziesiątych i późniejszych, byli często ludźmi z dyplomami uniwersyteckimi i trafili na uniwersytety, robiąc kariery naukowe. I tym różnią się Polacy od innych
nacji, jak Koreańczycy, Chińczycy, Włosi czy Grecy, którzy mając mniejsze szanse pracy na uniwersytetach zostali zmuszeni przez sytuację do założenia własnych firm. Polska imigracja lat ostatnich nie bardzo wiedziała, na czym polega prowadzenie biznesu. Potencjał intelektualny Polonii na pewno istnieje, ale ja nie widziałbym wielkiej grupy polskich biznesmenów, w tym i siebie, którzy byliby w stanie prowadzić interesy w Polsce. Ja osobiście jestem człowiekiem bogatym nawet na skalę amerykańską, ale do tego, żeby otwierać filie przedsiębiorstwa, trzeba być bardzo bogatym. Nie wystarczy kilka, ale potrzeba kilkadziesiąt albo i kilkaset milionów dolarów, żeby efektywnie inwestować.
- Środowiska emigracji z Irlandii, Włoch czy Grecji wspomagają we wszelki możliwy sposób kraje swojego pochodzenia. Dlaczego potencjał Polonii Amerykańskiej taki jaki jest nie posiada wciąż swego udziału w rozwoju „starego kraju”?
- Jak już powiedziałem, zajmujący się w Ameryce biznesem Polacy nie dysponują w większości kapitałem extra, który mogliby zainwestować we własnym kraju, ale do tego nie tylko jest konieczny kapitał. Nie mniej ważny jest też klimat, który zachęcałby do podejmowania tego rodzaju działalności. Tymczasem ja odczuwam w dalszym ciągu pewnego rodzaju rezerwę bądź niechęć wobec tych, którzy wyjechali z kraju i tym samym stali się zdrajcami ojczyzny. Polacy, którzy zostali w ojczyźnie, uważają, że są ofiarami systemu, że oni tutaj cierpieli i znosili komunizm, a myśmy wyjechali i opływali w dostatki. I trudno z taką opinią dyskutować.
- Korzystając z okazji podzielę się tutaj pewnym doświadczeniem związanym z moim zamiarem ufundowania tablicy pamiątkowej ku czci profesorów-założycieli katedry elektroniki na wydziale łączności Politechniki Wrocławskiej, na której studiowałem. Ci ludzie już nie żyją i pamięć o nich zaczyna ginąć. Wydział ten powstał w 1952 roku i ja byłem jednym z pierwszych studentów. Wyraziłem więc gotowość ufundowania granitowej tablicy, na której zostaną utrwalone nazwiska tych profesorów, a tablica będzie wmurowana w ścianę budynku przy ulicy Prusa we Wrocławiu. Spotkałem się z wieloma zarzutami, między innymi z takim, że staram się utrwalić pamięć o sobie i że jeśliby każdy z dorobkiewiczów, a dosłownie użyto tego określenia, chciał umieszczać takie tablice, to zabrałoby ścian gmachu Politechniki Wrocławskiej! Podejrzewam, że jednym z powodów tej niechęci było moje życzenia, by w podpisie na samym końcu figurowało moje nazwisko jako fundatora, który jest prezesem firmy Columbus Instruments w Ohio. Chodziło mi nie o rozsławienie swojego nazwiska, ale o zwrócenie uwagi dzisiejszych studentów na fakt, że ich wykształcenie na tej politechnice ma wartość międzynarodową i że jeden z jej absolwentów odniósł znaczy sukces zagranicą. Rada wydziału utrąciła jednak tę sprawę, co dało mi wiele do myślenia na temat atmosfery wokół biznesu i braku szacunku dla ludzi, którzy drogą naukową zrobili pieniądze. Naukową, ponieważ ja wytwarzam aparaturę, którą sprzedaję znanym na całym świecie uniwersytetom, w tym również i polskim.
- Polska dzisiejsza jest inna niż ta, którą opuszczał Pan przed wielu laty. Co Pan, jako przedstawiciel biznesu polonijnego w USA, sądzi na temat procesu tzw. transformacji ustrojowej w Polsce po 1989 roku oraz jej skutków?
- Ja bywałem w Polsce w latach 1989-1990 i w następnych przynajmniej dwa razy do roku i byłem pod wrażeniem zmian, jakie zachodziły w pierwszych zwłaszcza latach po upadku PRL-u. I na początku wydawało mi się, że zanosi się na gwałtowny rozwój polskiego biznesu. W miarę upływu czasu stwierdzałem jednak wzrost biurokracji i ograniczanie wolności gospodarowania. Moja siostra prowadziła przez jakiś czas małą firmę produkującą zabawki, ale ją w końcu zamknęła i opowiadała mi o nieprawdopodobnie drobiazgowych i tragikomicznych kontrolach skarbowych, które powodują zwalnianie obrotów firmy, bowiem odwracają uwagę od produkcji. Prowadząc firmę w Stanach Zjednoczonych, miałem tylko trzy kontrole podatkowe, czyli jedną na dziesięć lat. Stwierdzam też, że w Polsce nastąpiła kryminalizacja prawa podatkowego i jednym z głównych narzędzi represji jest bezpodstawne często wsadzanie ludzi do kryminału. Dzisiaj przeczytałem w „Rzeczypospolitej” o tym, że Bank Światowy opracował statystykę dotyczącą klimatu rozwoju biznesu w różnych krajach, lokując Polskę na pięćdziesiątym którymś miejscu! Rozmawiam w Polsce z młodymi ludźmi i dowiaduję się, że oni chcą uciekać z ojczyzny, a to oznacza upływ krwi narodu. Ci ludzie potrzebują pracy i jedyna droga do tworzenia miejsc pracy prowadzi poprzez stworzenie klimatu dla rozwoju małego biznesu, gdyż ten biznes z Polski nie ucieknie.
Wielkie firmy są zainteresowane zdobywaniem rynku dla własnej produkcji, mając nadprodukcję we własnych krajach. Dlatego najważniejsze jest dla nich w Polsce zdobycie rynku. A jeśli nawet uruchamiają tutaj jakąś produkcję, to centra badawczo-inżynieryjne, w których powstają nowe produkty, utrzymują we własnych krajach, tworząc w Polsce stanowiska pracy nie dla inżynierów, ale dla nisko płatnych ekspedientów. W dowolnym momencie wielkie firmy mogą zwinąć interes i Polska zostanie na lodzie. Jeśli nowy rząd nie stworzy właściwego klimatu dla rozwoju małych firm, to będzie w Polsce bardzo źle. Rząd powinien maksymalnie ograniczyć ilość biurokratycznych przepisów i umożliwić tym samym przedsiębiorcom skoncentrowanie się na działalności produkcyjnej. Chodziłoby też o zmianę mentalności polskiego społeczeństwa, które powinno sobie uświadomić, że przedsiębiorca jest elementem wysoce wartościowym
- Czy i w jakiej mierze wpłynęło to wszystko na odwrócenie się kapitału polonijnego od „starego kraju”?
- Znowu powracamy do kwestii kapitału, a to jest błąd! Kapitał w rozumieniu polskim jest wielką sumą dolarów, które mogą napłynąć z zagranicy do kraju. W moim przekonaniu największy kapitał, jaki istnieje, jest w Polsce, a jest to kapitał energii, kapitał pomysłów i kapitał intelektualny oraz kapitał w postaci ludzi, którzy są chętni do pracy za stosunkowo niskie, przynajmniej na razie, uposażenie. W Stanach Zjednoczonych pytają mnie, skąd wziąłem pieniądze na rozwój swojej firmy i jak zostałem laureatem nagrody firmy Ernst and Young. Odpowiadam im, że wykorzystałem swój własny kapitał intelektualny. To były moje pomysły i moja praca, która była bardzo ciężka na samym początku, kiedy byłem założycielem, właścicielem, buchalterem i sprzedawcą w jednej osobie. Zamiast liczyć na fałszywie widzianą Polonię Amerykańską, trzeba docenić swoje własne wartości. Tymczasem w Polsce dominuje poczucie niedowartościowania i niewiary w siebie, co prześladuje Polaków bardziej niż wszystko inne.
Kiedy jako młody 25 letni chłopak wróciłem ze Szwecji po praktyce naukowej na Uniwersytecue w Uppsali, a było to w latach sześćdziesiątych, i próbowałem uruchomić produkcję aparatu medycznego opartego na moim własnym wynalazku, doszło do rozmowy z ministrem Chylińskim, który był odpowiedzialny razem z wicepremierem Szyrem za sprawy nauki i techniki. Minister Chyliński mnie zapytał, czy aparat ten jest już produkowany zagranicą. Dowiadując się, że jest on oparty na moim wynalazku, zapytał: proszę pana, jak nie jest produkowany zagranicą, to jaką on ma wartość? I tego rodzaju mentalność pokutuje w Polsce nadal. Przekonanie, że ktoś z zagranicy ustawi w Polsce produkcję, jest bardzo błędne. Ktokolwiek przyjeżdża do Polski, jest głównie zainteresowany we własnym wyłącznie interesie.
- Wiele mówi się o potrzebie zmian w polityce gospodarczej, która jaka jest, każdy widzi. Co, zdaniem Pana, winien uczynić rząd polski dla zainteresowania kapitału polonijnego w USA inwestowaniem i szerzej, współpracą ze „starym krajem”?
- Kapitał polonijny z Ameryki nie napłynie, bo w gruncie rzeczy nie istnieje, a jeśli istnieje, to nie jest wielki. Polonię Amerykańska tworzą dwie kategorie. Są to ludzie w średniej klasie, którzy źle nie zarabiają, ale wydają prawie wszystko na dostatnie życie i na domy, ale to nie są milionerzy, których kapitał liczyłby się w inwestycjach. Druga kategoria – to ludzie z dyplomami, a więc naukowcy na uniwersytetach. Jest to również klasa średnia, która się cieszy z czekającej ją wysokiej emerytury, ale i ona nie ma pieniędzy na ryzyko w biznesie.
- Co skłoniłoby Pana osobiście do podjęcia działalności gospodarczej w Polsce?
- Gdyby firma moja była odpowiednio duża i miałoby sens otwarcie filii w Polsce, to wszelkie związane w otwarciem firmy formalności musiałyby być maksymalnie proste. Nie byłbym w stanie czekać miesiącami na różnego rodzaju zezwolenia i licencje. Koledzy opowiadają mi o korupcji, a ja przez 35 lat prowadzenia firmy w Stanach Zjednoczonych nie zapłaciłem ani centa łapówki. Nie chciałby jednak tutaj osądzać tych, którzy je dają i biorą. Najgorsze jest to, że w systemie, w którym się płaci łapówki, dokładnie nie wiadomo, ile płacić. Przejrzystość biznesu jest ważniejsza od kosztów. Jeśli dokładnie wiadomo, co ile kosztuje, to można to w kalkulować w cenę, ale jeśli, jak to w Polsce bywa, dzieje się to na zasadzie „pan wie, co ja myślę” albo „pan wie, a ja rozumiem”, to jak na takiej podstawie można prowadzić interesy?
I tutaj chciałbym dokonać pewnej ekstrapolacji tej kwestii na grunt polskiej polityki zagranicznej, a ściślej mówiąc odnieść się do tego, jak Polska negocjowała swoje zaangażowanie w Iraku. Polacy, z którymi rozmawiałem na ten temat, mieli nadzieję, że Amerykanie zrewanżują się w jakiś sposób za wysłanie polskiego wojska do Iraku. Skoro jednak Polska już się bez żadnych warunków zaangażowała, to w myśl zasady, że jak ktoś jest głupi, to trudno mu pomóc, Amerykanie doszli do wniosku, że właściwie nie ma już z Polakami o czym gadać. Tymczasem trzeba było negocjować od samego początku i Amerykanie stwierdziliby, że bez odpowiedniego rewanżu Polacy do Iraku nie pójdą. Słyszę teraz, że Amerykanie obiecali sto milionów dolarów. Jeden biurowiec w Nowym Jorku kosztuje więcej, a i tych małych pieniędzy nie można do dzisiaj wydusić od Amerykanów mimo, że prezydent obiecuje, że załatwi, ale wszystko zależy od kongresu. I tak sprawa wędruje od Annasza i Kajfasza. Dowodzi to tylko nieumiejętności poruszania się przez rząd polski w polityce międzynarodowej, w czym dopatruję się pokutującej wciąż jeszcze mentalności komunistycznej. Negocjacje ze Związkiem Radzieckim to było coś innego i taka uległa postawa miała swoje uzasadnienie, ale czasy się zmieniły i dzisiaj negocjowanie na takich zasadach jak ze Związkiem Radzieckim jest pozbawione sensu. Jedyną rzeczą, jakiej Amerykanie nie lubią, są sługusi. I jeśli ktoś stara się im na siłę przypodobać i czynić to, o co oni nie proszą, spodziewając się, że coś za to dostanie, to się bardzo myli. Może najwyżej dostać kopa. Ja Polakom tłumaczę: trzeba podnieść się z kolan, na których staliśmy przed Moskwą, i rozmawiać z Zachodem na stojąco, a wyście wykonali tylko w tył zwrot i zaczęliście bić czołem Zachodowi. Nie zostało to docenione ani w Berlinie, ani w Brukseli, a szczególnie w Waszyngtonie, gdzie będą się z Polaków tylko śmiać, ponieważ Ameryka, dla której chcecie być pomostem między nią a Europą Wschodnią, nie potrzebuje koni trojańskich. Zajmując taką postawę można co najwyżej zostać trojańskim osłem. Potrzebny byłby tutaj ktoś na skalę Józefa Piłsudskiego, który przestrzegał przed ślepym uleganiem Zachodowi. Liczenie wciąż na to, że ktoś coś dla nas i za nas załatwi, jest zupełnie błędne.

Rozmawiał Lech Z. Niekrasz
Powyższy wywiad ukazał sie drukiem w tygodniku "Najwyższy Czas", Numer 44-45
z datą 29 pażdziernika 2005r.
























Monday, October 03, 2005

Balia QM2 przez Atlantyk

Pod wpływem filmów archiwalnych, oglądanych w telewizji w bezsenne noce, nasunął się nam pomysł podroży statkiem transatlantyckim QM-2 z Nowego Jorku do Anglii, mając nadzieję że doświadczymy atmosfery lat 20-tych i 30-tych XX wieku, kiedy to wyższe sfery społeczne podróżowały przez Atlantyk w pełnym luksusie zabawiając się elegancką konwersacją z pięknymi damami i słynnymi aktorami. Muszę przyznać, że do tej tęsknoty za minioną świetnością przyczyniła się reklama nowego, niedawno oddanego do użytku, transatlantyku Queen Mary 2, największego jak dotychczas statku pasażerskiego naszych czasów.
W gruncie rzeczy była to decyzja powtórna, czyli odmrożona, jako że na podobną podróż zapisaliśmy się z mą małżonką ,Laurą, już w roku ubiegłym. Tu muszę nadmienić, że ma małżonka obok obowiązków nałożnicy , piastuje jednocześnie funkcje mego doradcy od spraw upłynnienia masy spadkowej i jest zaangażowana w opracowywaniu nowych „technologii” przydatnych do obniżania podatku spadkowego w myśl zasady: „do grobu tego nie zabierzesz”.
W zeszłym roku miała to być podroż w dziewiczym rejsie statku QM2 w towarzystwie samej śmietanki gwiazd Hollywoodu. Niestety obecność takiego doborowego towarzystwa miała także swa stronę ujemną, jako że napawała nas obawą że terroryści zechcą statek zbombardować dla reklamy swych religijno-politycznych celów.
Strach wziął górę nad chęcią ocierania się łokciami z gwiazdami Hollywoodu i dlatego też z podroży dziewiczej żeśmy zrezygnowali tracąc przy tym znaczną sumę depozytu. Mam za to poważny żal i rachunek do uregulowania w stosunku do terrorystów islamskich, którym wyślę fakturę z wyszczególnieniem kosztów poniesionych, jak tylko CIA przyśle mi ich właściwy adres z adresem jaskini i współrzędnymi geograficznymi. W tym roku jednak, wierząc zapewnieniom mego prezydenta, że wszystkich terrorystów zatrudnił na Bliskim Wschodzie i dlatego nie mają czasu na zajęcia nadobowiązkowe na Atlantyku, chęci podróży statkiem przez Atlantyk przeważyły nad strachem i drugiego września 2005 roku zaokrętowaliśmy się na tego molocha, albo balię, w Nowym Jorku zmierzając do Southampton w Anglii.
Już na samym początku podroży odniosłem wrażenie, że dyrekcja słynnej linii Cunard, do której dzisiaj należy statek QM2 a kiedyś także należał tragicznie zatopiony „Titanic”, robi groszowe oszczędności. Nie witała nas ani żegnała żadna orkiestra dęta, rżnięta lub przynajmniej strażacka, jak to widziałem na starych filmach. Przy odbijaniu od mola w Nowym Jorku towarzyszyły nam jednak dwie policyjne motorówki i unoszący się nad statkiem policyjny helikopter,. Jak się później okazało ta policyjna obstawa była z powodu obecności na pokładzie byłego ambasadora amerykańskiego w Iraku, Paula Bremera. Jego obecność była chyba większa atrakcja dla terrorystów niż Gwiazdy Filmowe w czasie podróży dziewiczej, z której żeśmy zrezygnowali w zeszłym roku. Kiedyśmy odbijali z portu morze było spokojne i sylwetki wieżowców Nowego Jorku błyszczały w zachodzącym słońcu. Widok ten, dostępny darmowo, rekompensował w pewnej mierze brak pożegnalnej orkiestry. Zresztą cala 6 dniowa podróż odbyła się po bardzo spokojnym Atlantyku po części we mgle, także darmowej. Po odbiciu od mola w Nowym Jorku udaliśmy się do naszej kabiny klasy „Princess”(Księżniczki) na pokładzie 10-tym, która aczkolwiek obszerna i wygodna nie opływała luksusem. Widocznie luksus został zarezerwowany dla klasy „ Queen”(Królowej), mieszczącej się o piętro wyżej, gdzie jednak nas, parweniuszy i plebejuszy nie wpuszczano. Liczyłem na kryształy i wystrój kabiny boazerią mahoniowa a przynajmniej z drzewa wiśniowego, natomiast to co zastałem przypominało mi mieszaninę wzorów CEPELI z IKEA, w stylu „jasna sosna”. Statek był jednak wielgachny, 345 metrów długi , 72 metry wysoki tak, że patrząc wzdłuż korytarza , widok ściany tylnej perspektywicznie zlewał się w jeden punkt. Statek ten kosztował 800 milionów dolarów, ale na mahoniu zaoszczędzono a także na wielu innych detalach jak np. na butelkowanej wodzie mineralnej w kabinie, za którą kazano płacić $3. Następną irytującą oszczędnością był parszywej jakości telewizor. Widocznie za pomocą dochodów ze sprzedaży wody mineralnej armator spłaca pożyczkę bankowa na budowę statku. Kabiny były wyposażone w telewizory o ekranie 17 cali, ze starą lampą kineskopową, model chyba z przed lat piętnastu. Podobny telewizor można kupić w moim supermarkecie za $99.- z tym, że lepszy bo oddający właściwe kolory. Natomiast telewizor w naszej kabinie preferował kolor fioletowy w miejsce czarnego, tak ze większość ofiar huraganu w Nowym Orleanie, które były murzynami wyglądało jak fioletowi Marsjanie. Na dodatek, aby pasażerowie nie kręcili pokrętłami które regulują kolory, ten telewizor był pozbawiony takich regulacji. Pasażerowie mieli do wyboru oglądanie fioletowych murzynów albo co bardziej wybredni mogli nawet telewizor wyłączyć, czego, nie zabraniano
My, goście z kabin klasy „Princess” (Księżniczki), w czasie posiłków, nie musieliśmy się mieszać z plebsem z kabin niższej kategorii w barze samoobsługowym, jako że byliśmy upoważnieni do biesiadowania we własnej restauracji z przypisanymi miejscami. Było to zarówno zaletą jak i wadą w zależności kogo delegowano nam do towarzystwa. Otóż przy naszym s 8-mio osobowym stole, jedna para w ogóle się nie pojawiała, widocznie nami gardząc, druga parą biesiadników było bardzo miłe brytyjskie małżeństwo z miasta York, natomiast trzecia para była nieco problematyczna, jako że stanowił ją prawnik od nieruchomości z Chicago z małżonką. Prawnik ten monopolizował konwersacje opowiadając miedzy innymi o kłopotach jakie miał a przezwyciężył, wciągając za pomocą dźwigu, przez okno, na drugie piętro swego domu w Chicago, wielka rzeźbę z brązu przedstawiającą dwu żołnierzy z okresu Pierwszej Wojny Światowej wzajemnie się obejmujących, aczkolwiek pozbawionych głów i dłoni, widocznie straconych w boju.
Przypuszczam, że nie zaskarbiłem sobie jego sympatii, komentując, ze rzeźba taka należy raczej do ozdobienia grobu nieznanego żołnierza a nie własnej sypialni. Natomiast o wykształceniu jego małżonki może świadczyć jej zdziwienie, że Hitler miał plany zagłady, poza Żydami, także Słowian (Slavs). Pytała się wiec dlaczego Hitler miał uprzedzenia do Jugosłowian (Yugo-Slavs), gdyż o istnieniu innych Słowian (Slavs) nie słyszała. Pod wrażeniem doborowego towarzystwa, jakie nam przydzielono do biesiadowania, zamierzam napisać do dyrekcji linii oceanicznej Cunard, aby skorzystała ze starych doświadczeń niemieckich szkół oficerskich, gdzie kiedyś, nie tylko miejsca przy stole kantyna były wyznaczone ale także kadeci mieli z góry zadany temat do biesiadnej dyskusji.
W czasie obiadów za wino kazano płacić dodatkowo, czego nie doświadczyłem w czasie innych podróży po wodzie, w tej klasie i cenie. Jedyną pozytywną strona było to, że wino serwowała nam młoda, urocza Polka z Poznania. Podobno wśród 1253 członków załogi było na staku około 30 Polaków zatrudnionych głównie przy zajęciach hotelowych i restauracyjnych. Podobno ja byłem jednym z dwu Polaków , wśród około dwu tysięcy pasażerów innych narodowości . Tym drugim był młody człowiek, który wracał do Polski dorobiwszy się majątku przy usuwaniu azbestu w starych budynkach w Nowym Jorku.
Obserwując resztę towarzystwa, to większość pasażerów był grubo po 70-tce i trudno by było na ich kanwie napisać scenariusz do filmu takiego jak „Titanic”, chyba że opowieść byłaby o romansie i problemach schorowanego 90-cio latka z towarzyszącą mu młodą, dwudziestoletnią pielęgniarką.
Nawiasem mówiąc, byłem świadkiem wymiany opinii miedzy dwoma starszymi panami, Brytyjczykiem i Amerykaninem na temat szybkiego wydania pieniędzy przed własną śmiercią. Amerykanin obawiał się, że umrze ciągłe bogatym i jego dzieci które siedzą na tłustych tyłkach pogrążeni w nieróbstwie, odziedzicza jego majątek zarobiony ciężką pracą. Zwierzał się zatem swemu brytyjskiemu towarzyszowi, że jego zajęciem jest zakup starych archaicznych samochodów w Europie i ich transport do Ameryki gdzie buduje dla nich ciągle to nowe garaże. Problem ma tylko z tym, że samochody te mogą przybrać z czasem na wartości i umrze bogatszym niż jest w tej chwili. Brytyjczyk natomiast opowiadał, że dla celu umniejszenia swego majtku przed śmiercią zapisał się do „Ski Club”, czli w polskim tłumaczeniu klubu narciarskiego, co było tym dziwniejsze, ze poruszał się o kuli opierając się na ramieniu pielęgniarki. Wyjaśnił jednak ze „Ski” to nie narty, tylko skrót od słow. „spending kids inheritance”( trwonienie spadku dzieci ). Jak sam doświadczam a ma żona potwierdza, problem wydania pieniędzy w pewnym wieku staje się ważniejszy od problemu ich zarabiania. Tutaj musze oddać szacunek mej małżonce, ze swą wiedzą wydawniczą ( nauką o trwonieniu), jest mi pomocna i może uda mi się umrzeć biednym, byle nie przedwcześnie i o własnych siłach. Dla zabicia czasu, dyrekcja QM2 organizowała dla pasażerów występy artystyczne i prelekcje popularno naukowe.
W części popularno naukowej czas dzielili miedzy siebie profesor z Uniwersytetu w Oxfordzie, archeolog, opowiadający o archeologii betonowych fortyfikacji z okresu drugiej wojny światowej. Drugim konkurentem do wykładów pseudo-naukowych był były ambasador amerykański w Iraku, Paul Bremer, który rozwodził się na temat przyszłości Iraku i profilu nowego islamskiego terrorysty.
Kiedy się dowiedziałem, ze Paul Bremer jest na pokładzie, dreszcz mi przeszedł po grzbiecie, gdyż istniała możliwość ze terroryści mogą mieć w stosunku do niego pewne zadawnione żale, które zechcą uregulować w czasie mojej podroży. Na lekcje Ambasadora się nie wybrałem, nie tylko ze strachu ale tez dlatego, że czuję się osobiście urażony, że nie konsultował się ze mną co do polityki w Iraku. Jak się okazuje, na temat wojny w Iraku to ja miałem racje, wiec to ja winem wykładać na QM2 i mieć darmowy wikt i opierunek a nie on. Niestety jak wiadomo nie ma sprawiedliwości na tym świecie i za kabinę i wikt musiałem sam płacić. Natomiast profesora z Oxfordu od „archeologii” bunkrów betonowych z okresu lat Drugiej Wojny Światowej także mógłbym uczyć, bo jestem od niego dwa razy starszy i jako dzieciak po takich bunkrach się szwendałem i w nich siusiałem, kiedy jego jeszcze nie było na świecie.
W części artystycznej brał udział kwartet jazzowy, do którego od czasu do czasu dołączał się rosyjski saksofonista, aczkolwiek panowie muzycy zbyt długo konsultowali nuty a za mało grali. Przerwy miedzy w czasie występów były długie i podobne do tych jakich doświadczałem na dansingach w restauracji orbisowskiej hotelu Monopol we Wrocławiu w latach 50-tych.
Były także występy taneczne w których rosyjscy tancerze tańczyli „Rock end Roll” z kozackimi prysiudami. Obsługa w restauracjach i kabinach składała się z osób narodowości filipińskiej, tajwańskiej i wschodnio europejskiej, a czego wynika, ze dyrekcja starała się znaleźć pracowników skłonnych pracować za tanie, czyli psie pieniądze.
Na statku było satelitarne połączenie z Internetem, ale płatne i to drogo, bo kilkadziesiąt dolarów za godzinne połączenie. W sumie korespondując z pokładu QM2 wydałem na Internet kilkaset dolarów. Dla kontrastu w czasie moich późniejszych pobytów w hotelach w Polsce , Litwie, Łotwie i Estonii połączenie mego przenośnego komputera z Internetem było darmowe.
Dziel sztuki zdobiących ściany restauracji i przestrzeni publicznych wartych uwagi nie zauważyłem. W wypadku, jeśli ten statek kiedyś zderzy się z górą lodową jak przypadło przed laty transatlantykowi „Titanic” i pójdzie na dno, to radzę nie nurkować dla wydobycia zatopionych skarbów, bo ich na pokładzie nie ma.
Po 6 dobach wylądowaliśmy wczesnym rankiem w Southampton w Anglii i natychmiast, nas, napoły śpiących, wygnano z kabin, aby je posprzątać dla nowych pasażerów płynących w drogę powrotną do Nowego Jorku.
Jedna z zalet podroży statkiem jest łatwe, bo stopniowe, przystosowanie do zmiany czasu z amerykańskiego na europejski, pod warunkiem ze ocean nie „buja” i przeżyjemy ten czas bez choroby morskiej. My mieliśmy wiec szczęście, ogólnie rzecz biorąc, jako że podroż była udana ale nie wspaniała, cos w stylu wycieczki organizowanej przez FWE -100, czyli przez Fundusz Wczasów Emerytów, z emeryturami powyżej 100 tysięcy dolarów rocznie.
 
/* Google Analytics Script */